Straciła dwoje dzieci zanim zaszła w trzecią ciążę. Gdy dziecko okazało się zdrowe, stwierdzono nowotwór u niej. Poznajcie historię nowej kandydatki na
Remigiusz Mróz. 3.82. 2,861 ratings145 reviews. Od serii brutalnych morderstw pod Warszawą minęły cztery lata. Sprawcę ujęto, skazano, a potem osadzono w więzieniu. Dowody wskazujące na dawną legendę "Solidarności" były nie do podważenia. Mimo to pewnego dnia mecenas Joanna Chyłka otrzymuje list od żony skazańca, w którym
Książka Poza nawiasem autorstwa Hryniszak Marzena, dostępna w Sklepie EMPIK.COM w cenie 32,56 zł. Przeczytaj recenzję Poza nawiasem. Zamów dostawę do dowolnego salonu i zapłać przy odbiorze!
Chyłka-Oskarżenie: Zobacz najlepsze fragmenty 6. odcinka! Plan Langera Juniora powiódł się - Chyłka straciła dziecko. Kordian postanawia zemścić się na Langerze. Junior nie odpuszcza, odwiedza prawniczkę przynosząc bukiet róż. Prawniczka, pomimo wielkiej straty, postanawia kontynuować sprawę Tesarewicza. Legenda solidarności
Plan Langera Juniora przyniósł opłakane skutki. Chyłka straciła swoje dziecko. W szpitalu, u boku prawniczki czuwa Kordian. Jak zareagowali na tę tragedię? Czy Kordian zemści się na Langerze? Zobacz!
RT @d_sitnicka: Jakoś tak się dzieje, że konta wylewające tony szamba na matkę, która straciła dziecko, są obserwowane przez takie postaci jak @MarRomanowski @sjkaleta @beatamk @LPiebiak @lisieckipawel I konta te promują hasztagi w stylu #3kadencjaPiS #MuremzaPolskimMundurem O co może chodzić?
i4bBL. Poznałam ją jeszcze w ciąży. Była w podobnej sytuacji jak ja, razem przeleżałyśmy cztery miesiące ciąży, nadając przez Internet niemalże 24 na dobę. Do tej pory mamy ze sobą rewelacyjny kontakt. To była jej trzecia ciąża i trzecie dziecko. Pierwsze, mając zaledwie 19 lat pochowała. Na moją prośbę, spisała dla Was swoją historię. Kilka lat temu 1 listopada trafiłam na oddział położniczy. Zapowiadał się piękny słoneczny dzień, jednak w tym dniu umarł dla mnie cały świat. Pierwsza ciąża, nic nie wskazywało na to, co się miało wydarzyć. Co prawda byłam ciągle zmęczona, bolał mnie dołem brzuch… Lekarz twierdził jednak, że to są normalne objawy ciąży. Pod koniec października byłam na wizycie i badaniu USG, gdzie zapewniono mnie, że ciąża rozwija się prawidłowo, a dziecko zdrowo rośnie. Skąd wówczas młoda, 19 letnia dziewczyna, miała wiedzieć jak się czuje kobieta w ciąży? Nie chuchałam na siebie specjalnie, kończyłam szkołę, spacerowałam, sprzątałam. To był 24 tydzień ciąży. 1 listopada od rana bolał mnie brzuch, dlatego zrezygnowałam z wyprawy na cmentarz. Mąż pojechał sam a ja połknęłam Nospę (z zalecenia lekarza, gdyby bolało) i poszłam spać. Obudził mnie silny ból brzucha. Zadzwoniłam po męża, jednak zanim się przedostał przez miasto mnie już bardzo bolało. Wizyta w toalecie i krew. Wiedziałam, że jest źle. Dojechaliśmy do szpitala w 3 minuty, nie patrzyłam nawet na licznik. Co raz więcej krwi. Zanim mnie przyjęli konałam z bólu. Podali mi coś w kroplówce, podejrzewam rozkurczowo. Następnie niemiły ordynator wykonał badanie USG i skomentował tylko tyle, że dziecko nie przeżyje. Odklejało się łożysko, jednak badanie histopatologiczne nic nie wykazało. Dostałam serię kroplówek wywołujących poród. Niestety mój organizm chyba zgłupiał w końcu i nie wiedział co ma robić. Pamiętam tylko straszny ból, łzy i to, że nagle popsuła się pogoda i zaczął padać straszny deszcz. Lekarz strasznie uciskał na brzuch, kolejne badania ginekologiczne były co raz bardziej bolesne. Krzyczałam z bólu, kopałam, gdy on robił wszystko żebym urodziła. Wszystko łącznie z ciągnięciem dziecka, które się zaklinowało w kanale rodnym. Wszędzie coraz więcej krwi. To wszystko to był jakiś horror. Zdecydowali się wykonać cesarkę, gdy ja już opadłam z sił i zaczęłam odpływać. Straciłam bardzo dużo krwi. Pamiętam jak przez mgłę pielęgniarkę, która zapytała jak chcę nazwać synka, że ona go ochrzci. Wyszeptałam imię i odleciałam. Obudziłam się po operacji i zapytałam tylko czy to był naprawdę chłopczyk. Widziałam po minie pielęgniarki, że dziecko nie żyje. Ważył 600 gram. Nikt nie spieszył się z ratunkiem i wykonaniem cesarki wcześniej, mam wrażenie, że od razu skazali mojego synka na śmierć. Nawet gdyby się urodził, nie przeżyłby w maleńkim szpitaliku, w którym nie ma odpowiedniego sprzętu dla wcześniaków. Moja mała kruszynka. Nikt nie dał mi Go nawet zobaczyć, pożegnać się. Pamiętam oczy męża pełne łez, gdy wpuścili go do mnie na salę. On miał szansę zobaczyć nasze dziecko, jednak nie miał odwagi by to zrobić. Nie potępiłam go nigdy za to, bo wiem, że jeszcze nie otrząsnął się po śmierci swojego brata. Ja pragnęłam Go zobaczyć i przytulić ale mi nie pozwolili. Leżałam tam i nic już nie czułam. W sercu i w brzuchu miałam pustkę. Po 3 dniach na wizycie usłyszałam tekst od ordynatora, że mam się cieszyć, ze nie usunęli mi wszystkiego i że jak wrócę za rok w ciąży to wszystko mi wytną. Wpadłam w depresję. Mąż pochował synka na cmentarzu. Po tygodniu, gdy wyszłam do domu pierwsze co zrobiłam to pojechałam właśnie tam. To było moje miejsce na wypłakanie się. Jeździłam tam po każdej kłótni z mężem, lub gdy po prostu było mi źle. Bywały dni, że nie miałam ochoty jeść i z nikim rozmawiać. Pomimo wsparcia ze strony męża, długo dochodziłam do siebie. Po 2 latach pragnęłam znowu mieć dziecko. Pragnęłam wypełnić pustkę w moim sercu. I choć cholernie się bałam, całą ciążę leżałam a każda wizyta w toalecie przypominała mi tamte chwile, to udało się urodzić zdrowego chłopczyka- wcześniaka, który urodził się w 32/33 tc. Kilka lat później urodziła się jeszcze córeczka. Teraz już wiem, że diagnozą była niewydolność szyjki, na którą cierpiałam w każdej ciąży. Niestety nikt przy pierwszej ciąży tego nie zauważył. Dziś kupuję białe kwiaty, znicz i wiozę mojemu małemu Aniołkowi. Nigdy nie zapomnę tego, co przeszłam i nie potrafię zrozumieć ani pogodzić się z bezdusznością personelu tego szpitala. matka-nie-idealna Matka Nieidealna. Pisząca z dystansem do macierzyństwa i nutką autoironii. Wszystko co przeczytasz na blogu pisane jest z małym przymrużeniem oka.
Kiedy pomyślę, że coś mogłoby się stać mojej córce, to aż mną całym trzęsie. Od razu odganiam od siebie takie mentalne scenariusze. Bo one są nie do ogarnięcia, nie do przetrawienia. Są straszne i paraliżujące. Wysysają ze mnie życie, chociaż realnie nic się przecież złego nie dzieje. W takich chwilach spoglądam na Tośkę, czując olbrzymią ulgę i wdzięczność losowi i Bogu za to, co mi się przytrafia. Bo wiem, że są wśród nas mamy i ojcowie, którzy stracili swoje dzieci. W swoim życiu spotkałem kilka takich osób. Wtedy jeszcze sam nie byłem rodzicem, więc wierzyłem, że czują olbrzymi ból i stratę, ale nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. Teraz w jakimś stopniu potrafię i czasami zastanawiam się, co bym im powiedział, jakbym się zachował, gdybym jeszcze raz spotkał ich na swojej drodze. Do niedawna byłem w tym kompletnie zagubiony. Aż natrafiłem na szczere wyznanie pewnej Kanadyjki, Jenny, która jest mamą małej córeczki. Niestety wcześniej poroniła trzykrotnie, w tym dwa razy ciążę bliźniaczą. Do pewnego stopnia ciągle nosi w sobie żal do świata za to, co się jej przytrafiło. Jednocześnie zdecydowała się o tym mówić i przede wszystkim poradzić tym wszystkim, którzy spotkają na swojej drodze rodziców pogrążonych w żałobie, jak możliwie najlepiej się zachować. Słowa mają wielką moc. Każdy z nas doświadczył mocy słów. Tych, które przeraźliwie ranią, tych które inspirują a nawet takich, które leczą. W przypadku straty tak bolesnej, jak śmierć dziecka, trudno znaleźć właściwe słowa. I właśnie to niedopasowanie słów pogłębia i tak głębokie już rany. Jenny jednak empatycznie dostrzega, że za wieloma bolesnymi słowami stoją przecież dobre chęci. Niemniej, jak mówi przysłowie, dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło. Dobre chęci to często za mało. Poniżej znajdziecie słowa, które pomagają i takie, które ranią. Listę prezentuję bezpośrednio za Jenny, ale pozwoliłem sobie również na osobiste komentarze. Mów: Jest mi przykro z powodu Twojej mów: Jest mi przykro z powodu Twojej straty. Przynajmniej wiesz, że możesz zajść w ciążę. Mama w żałobie, która usłyszałaby taki komentarz, cierpiałaby niewymownie. W końcu zajście w ciążę nie gwarantuje donoszenia dziecka. A to właśnie donoszenie ciąży jest w tym wypadku prawdziwym problemem, a nie jego poczęcie. Jak komentuje Jenny, przypominanie jej o tym, że była płodna, prowadziło tylko do interpretacji, że jej ciało było bardzo skuteczne w wykańczaniu ciąż. Jest jeszcze kwestia partykuły przynajmniej. Kiedy mówimy o stracie, nie ma miejsca na żadne przynajmniej. To nic innego, jak pomniejszanie straty, z której NIC w momencie żałoby pozytywnego nie wynika. A zestawienie jej z okolicznościami jeszcze bardziej dramatycznymi nie zmieni wiele w odczuwaniu mamy. Dla niej czara bólu już jest wypełniona po brzegi i nie zmieści się tam nawet jedna kropla goryczy więcej. W rodzicielskim trudzie pomaga mi i tysiącu innych rodziców pełne szacunku podejście RIE. Jeśli zastanawiasz się, jak to podejście działa w praktyce, dołącz do grupy rodzicielskiej Rodzice RIE, gdzie aktywnie pomagamy sobie rozwiązywać codzienne wyzwania. Mów: Jest mi przykro z powodu Twojej mów: Pociesz się wiedząc, że taki był plan Boży. Przywołanie Boga w takiej chwili jest bardzo kontrowersyjne, szczególnie dla osób, które w Niego wierzą. Bo jak tu nie pomyśleć w takim momencie, jak Jezus cierpiący na krzyżu: “Boże, czemuś mnie opuścił?!?” Jenny była wściekła i kwestionowała fakt, że Bóg doświadczył ją w tak okrutny sposób. Dlaczego jednego dnia dał jej błogosławieństwo nowego życia, żeby zabrać je niedługo później? Słysząc od religijnych członków rodziny komentarze, żeby zaufała planowi Boga, czuła się przytłoczona i oszukana. Dlaczego to ONA została wybrana, żeby tak strasznie cierpieć? Mów: Jest mi przykro z powodu Twojej mów: Lepiej, że tak się stało. Z pewnością z dzieckiem musiało być coś bardzo nie tak. Poronienia często przydarzają się z niewyjaśnionych powodów. W przypadku Jenny problemem była budowa jej macicy. Tak więc jeśli już mówić, że z kimś było coś nie tak, to w tym przypadku z mamą, a nie z dziećmi. Niemniej, jeśli nawet przyczyną poronienia są uwarunkowania genetyczne, to ciągle mówimy przecież o stracie dziecka. Dla Jenny, jak i podejrzewam dla większości mam, strata dziecka nigdy nie będzie ok, nawet jeśli płód byłby bardzo obciążony genetycznie. Mów: Jest mi przykro z powodu Twojej mów: Wiem, jak się teraz czujesz. Straciłem psa, który był dla mnie jak dziecko. Chcecie poznać mój osobisty komentarz do powyższego? No żesz kurwa mać! No nie wytrzymam! Co to za debil mógł tak powiedzieć? W pierwszej chwili uruchomił mi się stereotyp mało inteligentnych mieszkańców USA, ale potem przypomniałem sobie, że ta historia wydarzyła się w Kanadzie, do której mam duży pozytywny sentyment. Uuuf, muszę odetchnąć… Jak bardzo nie kochalibyśmy naszych zwierzaków i nie nazywali ich nawet członkami rodziny, to Jenny (a ja wraz z nią) uważamy, że strata pieska i strata dziecka to po prostu nie jest to samo. Naturalnie intencje komentującego z pewnością były pozytywne i raczej nie chodziło tu o porównywanie strat. To była nieudolna próba empatii. Taka może w stylu ministra Waszczykowskiego, że nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać… Twój partner jest zaangażowanym tatą? A może Ty nim jesteś? Jest miejsce w sieci, które inspiruje do lepszego ojcostwa w doborowym towarzystwie. Poleć swojemu facetowi lub sam* dołącz do grupy Lepszy Tata na FB.*Grupa tylko dla facetów. Przepraszamy wszystkie panie! Mów: Jest mi przykro z powodu Twojej mów: Będziesz miała kolejne dziecko i to ukoi Twój ból. Jenny dzieli się tu niezwykłą obserwacją. Początkowo wierzyła, że tak może być. Że dziecko, które urodzi któregoś dnia, pomoże jej załagodzić wcześniejsze cierpienie. Nic bardziej mylnego. Wspomnienia o stracie nie odeszły. Żyjąca córeczka Margs często przypomina Jenny o dzieciach, które nigdy się nie narodziły. Jakie by były? Czy podobne do Margs? Czy cieszyłyby się z podobnych rzeczy? Jakie miałyby charaktery? Każde dziecko jest wyjątkowe, ukochane i niepowtarzalne. Dlatego urodziny nowego dziecka nie mogą wypełnić straty po Maleństwie, które odeszło. Mów: Jest mi przykro z powodu Twojej mów: Wszystko dzieje się z jakiegoś powodu. Jenny słyszała taki komentarz najczęściej ze wszystkich. Właśnie ten. Myślę, że my, ludzie, potrzebujemy poczucia jakiegoś porządku i sensu. To musiało się zdarzyć z jakiegoś powodu, bo przecież inaczej zbyt trudno byłoby nam zrozumieć tak wielkie cierpienie i stratę. To mi przypomina inną, jeszcze bardziej drastyczną interpretację. Skoro tak się stało, to widocznie ona (mama) na to zasłużyła. Straszne. To przecież nic innego, jak z ofiary zrobić oprawcę. A tymczasem moim i Jenny zdaniem nie ma uzasadnionego powodu, który sprawiłby, że strata dziecka stałaby się w porządku. Strata dziecka nigdy nie jest w porządku. Nigdy. Jak pocieszyć rodziców w żałobie. Kilka ogólnych rad od Jenny. Mów tylko Jest mi przykro. Tylko tyle można w takiej sytuacji bierz na siebie obowiązku pocieszenia rodziców. Nie jesteś w stanie tego zrobić. Wystarczy, że uznasz ich stratę i żałobę. Ty nic tu nie w żałobie zarówno mamie jak i tacie. O ojcach często zapomina się w przypadku poronień. A oni też pomoc, jeśli możesz. Ugotuj coś, pomóż w zakupach albo zajmij się starszymi dziećmi. Każdy gest będzie bardzo czas rodzinie. Strata dziecka jest niewiarygodnie trudna i dużo czasu zajmuje powrót do normalności. Twój przyjaciel lub członek rodziny prawdopodobnie już nigdy nie będzie tym samym człowiekiem, ale w końcu odnajdzie jakąś stabilizację emocjonalną. Bądź cierpliwy – rodzice po stracie dziecka przeżywają jedno z najbardziej traumatycznych doświadczeń, które mogą być dane człowiekowi. Jestem wdzięczny Jenny za to wyznanie, bo oswoiło mnie bardziej z całą sytuacją. Bez wątpienia ludzie w cierpieniu potrzebują wsparcia i pomocy. Niemniej ważne jest, żeby wiedzieć, jak jej można udzielić. A jak wielokrotnie się sam już przekonałem, jeśli nie wiadomo co powiedzieć w obliczu cierpienia innego człowieka, lepiej nie mówić nic. Czasami gest, uścisk dłoni czy objęcie jest warte więcej niż jakiekolwiek słowo. Co myślicie o tych radach? Co byście zmienili, dodali, co budzi Waszą wątpliwość? Nazywam się Tomasz Smaczny. Rodzicielstwo w duchu RIE (raj) to mój smaczny sposób na życie. Wspieram mamy i tatów w podejmowaniu najlepszych decyzji dotyczących wychowania swoich pociech. Żebyś jako rodzic miał więcej frajdy, spokoju, luzu i spełnienia. Robię to w oparciu o nurt rodzicielski RIE (czytaj: raj), który jako pierwszy konsekwentnie promuję publicznie w Polsce, oraz o wieloletnią praktykę coachingową. Sam jestem tatą pięciooletniej Tosi i doskonale wiem, że dużo łatwiej jest mówić niż robić. Dlaczego to robię? Przeczytaj moją historię...
Copyright © Remigiusz Mróz, 2018Copyright © Wydawnictwo Poznańskie 2018Redaktor prowadząca: Monika DługaRedakcja: Karolina BorowiecKorekta: Magdalena OwczarzakProjekt okładki: Mariusz BanachowiczProjekt typograficzny, składi łamanie: Stanisław Tuchołka / na okładce: ©Nejron Photo/Shutterstock©Fotokon/Shutterstock©Kamenetskiy Konstantin/ShutterstockKonwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz NowackiZezwalamy na udostępnianie okładki książkiw elektroniczne 2018eISBN978-83-7976-878-3CZWARTA STRONAGrupa Wydawnictwa Poznańskiego Fredry 8, 61-701 Poznańtel.: 61 853-99-10fax: 61 853-80-75[email protected] Roberta,który kiedyś spojrzał na maszynopis Kasacji ipowiedział: „wydajemy!”Non omne quod licet honestum wszystko, co dozwolone, jest 1Rondo1Gabinet Chyłki, XXI piętro biurowca SkylightUpływ czasu miał leczyć rany, ale Chyłka miała wrażenie, że jego jedyną konsekwencją jest przybliżanie do śmierci. Do utraty świadomości bez szans na jej odzyskanie. Do właśnie to mieli na myśli wszyscy ci, którzy twierdzili, żez czasem każda blizna się goi, Joanna była gotowa przyznać im rację. Doświadczała nocy wypełnionych tak głęboką pustką, że wszystko zdawało się tracić sens. Wciąż przyłapywała się na machinalnym dotykaniu brzucha – ale zamiast znajomego zaokrąglenia czuła jedynie fałdy pomarszczonej się zakopaćw pracyi zapomniećo tym, że straciła dziecko, któremu nie zdążyła nawet nadać imienia. udawało jej się zatracićw zawodowych obowiązkach – najpewniej tylko dlatego, że całą uwagę poświęcała próbom wyciągnięcia Kordiana Oryńskiego z więzienia. Myślenie o wszystkich grożących mu niebezpieczeństwach sprawiało, że nie zostawało jej wiele czasu na rozważanie czegokolwiek innego. Tym bardziej zirytowało ją, kiedy o traumie poronienia przypomniał jej pewien Rafał Kranz, ginekolog, który w ostatnich tygodniach prowadził jej ciążę. Niespecjalnie przyjemny człowiek, ale fachowiec w swojej dziedzinie. Joanna niechętnie zerknęła na pęknięty wyświetlacz telefonu, starając się przekonać samą siebie, że nie ma żadnego powodu, dla którego powinna odbierać. Kranz z pewnością chciał zaoferować słowa pocieszenia, a ona nie miała zamiaru ich wysłuchiwać. Zresztą nie wybiła jeszcze dwunasta, a niepisana zasada w kancelarii Żelazny & McVay mówiła, że do południa Chyłka zajmuje się wyłącznie swoimi sprawami, nie poświęcając uwagi niczemu ani nikomu dzwonek i wróciła do przerwanych zajęć, przekonana, że ginekolog da jej spokój. Chwilę później odebrała jednak esemesa, który był krótkim, acz wymownym wołaniem o pomoc. Kranz pisał, że jest w kancelaryjnej recepcji i natychmiast musi się z nią zobaczyć. Dodawał, że recepcjonistka nie chce go przepuścić nabrała głęboko tchu i po chwilowym wahaniu uznała, że najlepiej będzie spławić lekarza samodzielnie. Sięgnęła po telefon stacjonarny i wybrała numer Anki z po chwili zjawił się w jej gabinecie. Nie sprawiał wrażenia, jakby na cito potrzebował pomocy prawnej. Niespiesznie zamknął za sobą drzwi, a potem popatrzył na Chyłkę prawie bez dała mu sposobności, by ją przywitał.– Naprawdę nie sądziłam, że jest pan jednym z tych – usta, ale się nie odezwał, wyraźnie skonsternowany. Wyglądał na człowieka, który nie przywiązywał wagi do międzyludzkich ceremoniałów, ale może pomyliła się w swojej ocenie.– Ztych? – odezwał się w końcu.– Lekarzy stalkerów, którzy nękają pacjentów, bo czują chorą potrzebę, żeby podnieść ich na duchu.– Nie po to tutaj…– To dobrze. Jak usłyszę, że nie mam prawa być kurewsko przybita, bo są tacy, którzy mają gorzej, wytłumaczę panu, że to tak, jakby zabronić szczęśliwemu się radować, bo są tacy, którzy mają moment nie odpowiadał.– Ajak zacznie mi pan pieprzyć, że cieszę się dobrym zdrowiem, nie mam żadnych chorób i w razie czego stać mnie na najlepszą opiekę lekarską, odpowiem, że znaczy to tylko tyle, iż umieram wolniej niż się na fotelu przy biurku i ściągnęła z parapetu paczkę papierosów. Miała wrażenie, że od kiedy wyszła ze szpitala, odrobiła cały deficyt nikotyny, powstały w trakcie marlboro i zaciągnęła się głęboko.– Co pan tu robi? – spytała, po czym wypuściła dym.– Nie zaproponuje mi pani, żebym usiadł?– niewygodna cisza. Chyłka zerknęła na krzesło po drugiej stronie biurka.– Ta grzęda przeznaczona jest dla kur, które znoszą złote jaja – wyjaśniła. – Pan może co najwyżej znieść krytykę.– Krytykę?– Którą zaraz pana zaleję, jeśli szybko nie dowiem się, po co zawraca mi pan między palcami papieros był jak klepsydra odmierzająca Kranzowi czas – i Chyłce wydawało się, że natręt to rozumiał, bo spojrzał na niego znacząco. Oparł się plecami o drzwi i na moment zawiesił wzrok za wyglądem nie wzbudzał zaufania, jakim powinno się obdarzać ginekologa. Miał surowy wyraz twarzy, sprawiał wrażenie człowieka raczej obcesowego. Grzywka mocno zaczesana od samego ucha na bok jakby zwilżonym grzebieniem kazała sądzić, że pedantycznie podchodzi do swojego wyglądu. Ale było to złudne. Rafał Kranz miał co najmniej dziesięć kilogramów nadwagi, a przyciasne koszula, marynarka i spodnie tylko to Chyłka zdecydowała się powierzyć mu prowadzenie ciąży, naczytała się negatywnych komentarzy na jego temat w internecie. Pacjentki narzekały na grubiaństwo, niektóre twierdziły, że traktuje je w najlepszym wypadku jak intruzów, w najgorszym jak puszczalskie siksy. Joannę niespecjalnie to interesowało – dla niej liczyło się, że lekarz mógł się pochwalić dużym doświadczeniem i sporo kursów, napisał gros artykułów naukowych, zdobył certyfikat Fetal Medicine Foundation, praktykował w Bernie, a zanim przeszedł do sektora prywatnego, był zastępcą ordynatora w szpitalu Świętej że nie certolił się z pacjentkami, Joanna traktowała nawet jako atut. Tym bardziej dziwiło ją, że zdecydował się na „domową” wizytę.– Tracę cierpliwość – odezwała się. – Choć na dobrą sprawę nigdy jej nie miałam. To paradoks, prawda?– Nie większy niż to, co mnie spotkało.– To znaczy?Mimo że grzęda nie była przeznaczona dla niego, odsunął sobie krzesło i ciężko na nie opadł. Chyłce wydawało się, że materiał koszuli na brzuchu jest tak napięty, iż któryś z guzików zaraz się odpruje.– Przejdę od razu do rzeczy – zapowiedział Rafał.– Cały czas na to liczę.– Dziś rano dostałem informację, że jedna z moich pacjentek zostawiła mi spadek.– Wpostaci dziecka?Spojrzał na nią niepewnie.– Zapłodnił pan jakąś białogłowę, a ta zostawiła bękarta w oknie życia i wskazała na pana?– Nie – odparł głosem bez wyrazu. – Miałem na myśli dosłowny spadek. Zapisała mi w testamencie cały swój majątek.– Duży?Zareagował uniesieniem brwi i powolnym skinieniem głowy, co kazało prawniczce sądzić, że masa spadkowa rzeczywiście okazała się pokaźna.– Wtakim razie musiał pan prowadzić jej ciążę jak ja iks piątkę w godzinach to porównanie, najpewniej nie zdając sobie sprawy, jak duży komplement usłyszał.– Pacjentka nie była w ciąży – odparł. – Przyjąłem ją tylko raz, podczas rutynowej kontroli. Przepisałem jej tabletki antykoncepcyjne.– Chyba wyjątkowo skuteczne, skoro tak się nie zareagował, a Joanna bacznie mu się przyjrzała. Dopiero teraz zauważyła, że jest nieobecny myślami. Zupełnie jak człowiek, który całą noc nie spał, a z samego rana dowiedział się, że choruje na nieuleczalną chorobę. I który w dodatku nie zdążył wypić kawy.– Byłem dość… skołowany całą sytuacją.– Nie dziwię się. Nawet najlepsze ABS-y nie wyhamują przed dobrze rozpędzonymi plemnikami.– Co proszę?– ABS. Anti-baby system. Nie wiem, co za dropsy jej pan przepisał, ale wątpię, żeby…– Nie zostawiła mi majątku ze względu na pigułki.– Nie – potwierdziła Chyłka i westchnęła. – Pewnie nie.– Inie znam powodu, dla którego to zrobiła – dodał, zanim adwokat zdążyła dopytać, a potem zrobił głęboki wdech. – Wiem tylko, że czekają mnie z tego powodu problemy. I dlatego potrzebuję pani pomocy.– Nie mam teraz czasu. Muszę wyciągnąć kogoś z więzienia, zanim dobierze się do niego wyjątkowo perfidny siłomasorzeźbiarz.– Pani mecenas…Urwał, kiedy uniosła dłoń.– Wchodzi mi tu pan przed dwunastą, bezprawnie anektuje krzesło, a w dodatku ociąga się pan z powiedzeniem czegokolwiek sensownego gorzej niż sędziowie z publikacją oświadczeń majątkowych. Nie mam czasu na takie bzdury.– To żadna bzdura. A sprawa może dotyczyć pani znajomego – odparł stanowczo Rafał i nachylił się w stronę biurka. – Mam na myśli tego aplikanta, którego zamierza pani zmarszczyła czoło. Tego się nie spodziewała.– Wjaki sposób ma go niby dotyczyć? – spytała.– Zdradzę to za chwilę, na razie proszę mnie posłuchać…– Słucham cały czas. Z coraz większą się i wciągnął lekko brzuch, jakby dopiero teraz się zorientował, że szwy mogą nie wytrzymać.– Pacjentka zapisała mi między innymi nieruchomość na Rakowcu, przy Grójeckiej.– Gratuluję. Blisko ogródków działkowych?– Właściwie…– To nie było pytanie, ale ponaglenie.– Rozumiem – odbąknął Kranz. Sprawiał wrażenie, jakby rzeczywiście zrozumiał. – Nieruchomość jest niewielka, w dodatku całkowicie zaniedbana i zarośnięta. Jak wiele podobnych budynków w tamtym rejonie. Nic szczególnego, ale… ale to, co zobaczyłem w środku… – Zawiesił głos i potrząsnął głową. – Znajdują się tam wypuściła dym w jego kierunku, mrużąc oczy. Kaszlnęła cicho, czekając na ciąg dalszy, Kranz jednak się nie odzywał.– Znalazł pan sztywniaka na posesji?Skinął głową w milczeniu.– To ci dopiero bonus.– Zwłoki są w zaawansowanym stanie rozkładu – dodał, jakby nie usłyszał komentarza. – Nie sposób powiedzieć nawet, jakiej są płci ani jak długo tam leżą. Na miejscu jest mnóstwo robactwa, much i…– Iwszystko to teraz należy do pana. Jeszcze raz gratuluję – odparła pod nosem Joanna. – Na czym polega problem?– Żartuje pani?– Znalazł pan nieboszczyka, to się zdarza. Do czego potrzebny panu adwokat? I jaki to ma rzekomo związek z Zordonem?– Nie rozumie pani…– Nie, nie rozumiem.– Zacząłem sprawdzać ten budynek, szukając czegoś, co pomogłoby mi zrozumieć, o co tutaj chodzi.– To niespecjalnie dobry pomysł, ale właściwie co kto lubi. Znam takich, co to nawet doktoraty robią z entomologii. Analizują żer gnilików, larw muchówek, grabarzy, szubaków…– Nie ruszałem zwłok.– Wtakim razie nie ma na nich pańskich odcisków palców. Czym się pan przejmuje, do cholery?– Tym, co znalazłem w jednej ze spróchniałych szuflad.– Czyli?Przełknięcie śliny przyszło Kranzowi z wyraźnym trudem. Skrzywił się, jakby wiązało się to z bólem.– Był tam list od mojej pacjentki. List zgasiła papierosa.– Popełniła samobójstwo? – odezwała się.– Tak. I okazało się, że to właśnie jej ciało Chyłki zaległa cisza, a powietrze zdawało się gęste i wilgotne, jakby do dwojga rozmówców zbliżał się front burzowy. Nie zastanawiając się długo, Joanna sięgnęła po kolejnego marlboro.– Rozumie pani, jak to wygląda… – podjął Rafał. – Dziewczyna zapisuje wszystko praktycznie nieznajomej osobie i niedługo potem popełnia samobójstwo. A majątek jest naprawdę słychać było jedynie cichy syk tlących się tytoniu i bibułki.– Stawia mnie to w niekorzystnym świetle – dodał Kranz.– Raczej w cieniu – poprawiła go. – Podejrzeń.– Otóż to.– Ale to za mało, żeby zaraz po tym odkryciu zwracał się pan do mnie po pomoc prawną. Stało się coś głową i Chyłka mogłaby przysiąc, że było w tym nieco uznania.– Odjeżdżając z Grójeckiej, zauważyłem radiowóz zaparkowany nieopodal.– I? Psy mają to do siebie, że czasem są na spacerze.– Pojechali za mną, pani musiała pytać, czy ciągnęli się za nim aż do Skylight. Głośne pukanie do drzwi i jednocześnie dzwoniący telefon stacjonarny uświadomiły jej, że tak się stało. Zanim zdążyła zapytać Rafała o cokolwiek więcej, drzwi gabinetu się otworzyły, a do środka weszło dwóch umundurowanych z nich oznajmił, że Kranz jest zatrzymany, a drugi spojrzał niepewnie na Chyłkę, być może spodziewając się problemów. Prawniczka powoli podniosła się zza biurka, ale nie miała zamiaru interweniować. Ginekolog w tej chwili nie był jej klientem, nie miała żadnego interesu w stawaniu po jego stronie.– Niech pani pamięta o tym, co powiedziałem – rzucił jeszcze, zanim policjanci go miała wątpliwości, że Kranz ma na myśli Śledczy Warszawa-MokotówSześć miesięcy pozbawienia wolności. Na tyle Kordian Oryński umówił się z prokurator, która skierowała przeciwko niemu akt oskarżenia. Sędzia nie miał wyjścia, musiał przystać na ten układ – zresztą jemu również był na rękę, sprawę można było szybko odfajkować i ruszyć dalej. W kraju, w którym dziesięć tysięcy sędziów rocznie rozpatrywało około piętnastu milionów spraw, było to całkowicie miało większego znaczenia, czy Oryński popełnił przestępstwo, czy pół roku zacznie na nowo. Nie jako prawnik, w tym charakterze był skończony. By piastować jakąkolwiek funkcję publiczną, musiał poszczycić się tym, co ustawy nazywały „nieposzlakowaną opinią”. Trudno przypisać ją komuś, kogo pozbawiono wolności za zabójstwo zamierzał robić po wyjściu na wolność? Tego nie wiedział, nie snuł jeszcze żadnych planów. Skupiał się wyłącznie na tym, jak przetrwać czas w mokotowskim areszcie. Czekał tu na niego Gorzym, któremu właściwie wystarczyłby jeden dzień, by rozprawić się z Kordianem. Na zemstę miał ich tymczasem niemal liczył na to, że prokuratorski układ zapewni mu specjalne względy – i że zdoła przekonać więzienną administrację, by umieścili go jak najdalej od człowieka, który mu się jednak nie na myślenie o przyszłości będzie później, teraz Kordian miał zamiar skupić się na przetrwaniu. Nie opuszczało go wrażenie, że trzyma w rękach tykającą bombę, której nie może się pozbyć, a licznik nieubłaganie odmierza czas, jaki mu niewiele brakowało, by doszło do gwałtu. A później Gorzym nie zatłukł go na śmierć tylko dlatego, że Oryński uzyskał pomoc z zewnątrz. Teraz nie mógł już na nią liczyć. Chyłka nie była w stanie nic zrobić, a prokuratorom już na nim nie zależało. Za murami więzienia zaś nie miał żadnych większe wytchnienie przyniosła mu informacja o widzeniu. Wiedział, że tylko jedna osoba może go strażnik prowadził go do przestronnej sali, Kordian rozglądał się nerwowo. Na dobrą sprawę Gorzym mógł go dopaść wszędzie, nawet na korytarzu. Siedział tu dostatecznie długo, by wiedzieć, komu wręczyć drobną sumę – a ta mogła sprawić, że znajdzie się we właściwym miejscu o właściwej odetchnął głęboko, gdy dotarł na miejsce bez problemów. Być może przesadzał i przez nieopuszczające go poczucie zagrożenia upatrywał kłopotów tam, gdzie nie miały prawa dostrzegł natychmiast. Jako jedyna siedziała przy pustym stoliku, nie zrobiwszy żadnych zakupów w kantynie. Wszyscy inni odwiedzający korzystali z okazji, by osadzeni, z którymi się spotykali, mogli coś wypić lub zajął miejsce naprzeciwko i przez moment patrzył na nią bez słowa. Joanna również się nie odzywała. Siedziała w bezruchu z rękoma skrzyżowanymi na piersi, jakby czekała, aż jakiś artysta w końcu utrwali jej firmową pozę.– Żyjesz? – odezwała się po powiódł wzrokiem po ciemnych gumach na podłodze, wżartych w nią tak głęboko, że zdawały się niemożliwe do usunięcia. Właściwie z oddali wyglądały, jakby były elementami posadzki.– Siedzę w więzieniu, Chyłka – odparł.– Jak każdy. Dla ciebie więzieniem jest Rakowiecka, dla innych strach przed tym, co się o nich myśli, dla jeszcze innych maski, za którymi kryją się przed całym uniósł brwi.– Mam refleksyjny nastrój – dodała niewinnie Joanna. – To miejsce jest jak inspiracja.– Chyba tylko jeśli jest się tutaj przelotem…– Tak jak ty.– Nie – zaoponował stanowczo, nie mając zamiaru robić sobie złudnych nadziei. – Ja przesiedzę tu najbliższe pół roku.– Wżadnym wypadku.– Klamka już zapadła.– Niezupełnie. Przytrzymałam ją od drugiej strony w odpowiednim rozejrzał się bezradnie. Sala widzeń przywodziła na myśl raczej peerelowską szkolną klasę niż współczesne więzienie w jednym z najszybciej rozwijających się krajów Unii Europejskiej. Oryński przypuszczał, że wyremontowano by to miejsce i dopasowano do standardów zachodnich, gdyby władza nie miała w planach przekształcenia go w najbliższym czasie w będzie jednym z ostatnich więźniów, którzy opuszczą mury mokotowskiej placówki. O ile rzeczywiście wytrzyma tutaj sześć miesięcy.– Sędzia nie wydał jeszcze wyroku – zauważyła.– Formalnie nie, ale…– Co „ale”? – wpadła mu w słowo. – Liczy się tylko aspekt procesowy, nic innego mnie nie interesuje.– Apowinno, bo jak może pamiętasz, złożyłem wniosek o wydanie wyroku skazującego.– Jak mogłabym zapomnieć? Debilizmy na zawsze zapadają mi w pamięć.– Zrobiłem to, co uznałem za…– Naprawdę mam to gdzieś – ucięła. – Nie od dziś wiadomo, że masz skrzywione pojmowanie rzeczywistości. Zresztą niczego innego nie spodziewam się po człowieku, który słucha Willa Smitha.– Właściwie ostatnio przerzuciłem się na Quebonafide, Taco Hemingwaya i…– Pogrążasz się jeszcze bardziej.– Bo nie jesteś świadoma, że temu pierwszemu zdarza się rapować o tequili.– Nieistotne. „Rapować” to słowo klucz, które sprawia, że zdusimy ten temat w zarodku, zanim będzie miał okazję się spojrzał na nią z rezerwą. Jakiekolwiek wspomnienie o zarodku wydawało się nie na miejscu, ale przypuszczał, że Chyłka użyła tych słów nie bez powodu. Nawet takimi małymi akcentami starała się pokazać, że dobrze sobie radzi.– Coś nie tak? – bąknęła.– Nie. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Przynajmniej u mnie.– Jeśli chcesz zapytać, czy u mnie też, zastanów się dwa razy.– Nie miałem takiego zamiaru.– To dobrze – odparła, kładąc dłonie na stole i patrząc na Kordiana z ukosa. – Bo to, że mój bodybuilding zakończył się przedwcześnie, nie znaczy, że jestem delikatna jak płateczek lilii unoszący się na tafelce jaki wywoływały te słowa, zdawał się dudnić nieprzyjemnym echem. Kordian również pochylił się nad stołem. Znaleźli się na tyle blisko siebie, że poczuł perfumy Chyłki.– Bodybuilding? – zapytał.– Ajak inaczej określisz ciążę?– Znalazłbym kilka lepszych porównań.– Podobnie jak mój się, a jej twarz nagle przybrała inny wyraz. Oryński dopiero teraz uświadomił sobie, że ta rozmowa nie bez powodu biegła w tym kierunku. Joanna najwyraźniej przyszła tu w określonym celu – i nie było nim rzucanie ogólnych zapewnień, że wyciągnie go z aresztu.– Wiesz, co powiedział mi podczas pierwszej wizyty?– Nie – odparł Kordian, marszcząc lekko brwi.– Że ciąża jest jak awans w pracy. Nigdy nie wiesz, ile razy trzeba dać dupy, żeby doszła do mógłby przysiąc, że w głosie dawnej patronki usłyszał uznanie.– Od razu ci się spodobał, co? – odezwał się.– Mhm – potwierdziła. – Poczułam, że nadajemy na tych samych falach.– Awspominasz o tym, bo…– Bo facet zgłosił się do mnie, szukając pomocy – odparła, a potem nabrała głęboko tchu. – Dostał spadek od jednej z pacjentek, praktycznie jej nie znał. A kiedy pojechał sprawdzić jedną z nieruchomości, zastał na miejscu nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć.– Zaraz potem pognał do Skylight, ale nie zdążył mi wiele powiedzieć, bo wyprowadziła go policja – ciągnęła Joanna, nie zwracając uwagi na konsternację Oryńskiego. – Właściwie dzień jak co dzień w Żelaznym & McVayu.– No tak.– Ale istotne było dla mnie to, że jego zdaniem sprawa ma związek z nagle również się wyprostował, jakby poraził go prąd.– Jak to? – jęknął.– Spokojnie. Nie chodzi o żadne dodatkowe problemy. Wręcz przeciwnie, Kranz twierdzi, że może ci pomóc.– Jak?– Tego nie udało mi się jeszcze z niego wyciągnąć. Ale to kwestia czasu.– Więc podejmujesz się obrony?Wzruszyła ramionami, jakby w ogóle nie było czego rozważać.– Aco mam zrobić? – mruknęła. – Kupił mnie tym porównaniem z awansem w robocie.– Gdybym był kobietą, jakoś niespecjalnie by do mnie przemawiało.– Bo byłbyś jedną z tych, które twierdzą, że za każdym mężczyzną, który coś osiągnął, stoi jakaś kobieta.– Ato nieprawda?– Nie. Kobiety stoją przed, nie za nimi.– moment się nie odzywali, patrząc na siebie niepewnie. Niemal zwyczajowo starali się trzymać z dala od tematów, które tak naprawdę oboje chcieli poruszyć. I tradycyjnie mieli z tym To jedno jagańskie słowo wyrażało wszystko to, do czego sprowadzały się ich relacje.– Rafał Kranz jest fachowcem – dodała w końcu urzędowym tonem Chyłka. – Tyle że nie szkolono go z savoir-vivre’u, ale z opieki ginekologicznej.– Mimo wszystko na studiach musieli przygotować go pod kątem kontaktów z pacjentami.– Studia to tylko kara za to, że przetrwałeś liceum, Zordon – odpowiedziała, zawieszając wzrok gdzieś w oddali. – Nie mają praktycznego znaczenia, a na specjalizacji nie uczy się lekarzy podejścia do pacjentów. I dobrze, bo to mitrężenie czasu. Zamiast właściwego głaskania po ręce wolę właściwą diagnozę.– Ty z pewnością tak, ale…– Kranz w każdym razie je stawia. Notorycznie.– Ito wystarczy, żebyś mu zaufała?– Nie ufam nawet sobie.– Ajednak jesteś przekonana, że rzeczywiście może mi pomóc – odparł stanowczo. – I dlatego zdecydowałaś się wziąć jego sprawę.– To jeden z powodów – przyznała. – Drugi jest taki, że to wszystko mocno podejrzane.– To znaczy?Chyłka rozejrzała się, na dłużej zatrzymując wzrok na siedzącej niedaleko parze. Dopiero teraz zdawała się zorientować, że jako jedyna nie kupiła niczego w kantynie.– Zastanów się – mruknęła. – Oskarżą go o zabójstwo tej dziewczyny, ale to właściwie najbardziej absurdalny kandydat na mordercę, o jakim mogłabym pomyśleć. Gdyby to zrobił, lepiej ukryłby ciało, zapewniłby sobie alibi, zabezpieczyłby się odpowiednio. W końcu to on figuruje w testamencie, więc wiedziałby, że właśnie na niego od razu padnie cień podejrzeń.– Dlaczego ta dziewczyna w ogóle go w nim umieściła?– Nie mam bladego pojęcia, podobnie jak on. Ale dowiem się.– Miała jakąś rodzinę?– Całkiem sporą – odparła ciężko Chyłka, jakby to był powód, by współczuć spadkodawczyni. – Rodzice byli znanymi warszawskimi przedsiębiorcami, robili głównie w nieruchomościach. Obłowili się podczas reprywatyzacji, skupując sporo roszczeń, a potem inwestując zdobyte środki. W pewnym momencie przestali zajmować się przeszłością i skupili na deweloperce. Potem pochłonęły ich gry rynkowe i w rezultacie dziewczyna odziedziczyła udziały w kilku intratnych spółkach.– Dawno zmarli?– Ojciec parę lat temu, matka przed rokiem. Oboje z przyczyn naturalnych – odparła Joanna i poprawiła wyglądała w swoim dawnym, przedciążowym służbowym stroju – jakby rzeczywiście zostawiła traumatyczne przeżycia za sobą i skupiła się na tym, co tu i teraz.– Została czwórka dzieci – kontynuowała. – Ofiara, czyli Beata Widera, i trzech braci. Dziewczyna w całości odziedziczyła rodzinny biznes, bo podobno jako jedyna z całego towarzystwa była na tyle odpowiedzialna, by to ją rodzice ustanowili następczynią.– Brzmi jak przyczynek do rodzinnych zapasów w błocie.– Zapewne się odbyły, ale dopiero zaczynam badać sprawę. Na razie wiem tyle, że wszystko wskazuje na samobójstwo.– Zostawiła list?– Tak. Niestety, znalazł go sam Kranz, więc wartość dowodowa będzie taka pokiwał głową w zamyśleniu. Nie znał ani rodziny Widerów, ani ginekologa. O ile pamięć go nie myliła, nigdy nie spotkał żadnej z tych osób, nawet o nich nie słyszał. Ale dlaczego w takim razie lekarz utrzymywał, że może mu pomóc?– Bez nerwów, Zordon – odezwała się Joanna. – Wszystko przez moment namyślał się w milczeniu.– Zdajesz sobie sprawę, że to może być lichy wybieg, żebyś podjęła się obrony?– Nie – odparła bez wahania. – Kranz wie, z kim ma do czynienia. I jest świadomy, że prowokowanie drapieżnika nigdy nie przyniosło nikomu niczego próbował odpędzić od siebie myśl, że po raz pierwszy od długiego czasu Chyłka brzmi jak ktoś naprawdę zdesperowany. Wiedział, że zrobi wszystko, by mu pomóc, nawet jeśli miało to zagrozić jej samej. Ta świadomość była jednym z powodów, dla których wniósł o wydanie wyroku skazującego. Chciał mieć to wszystko już za przekonany, że tak się także powinna mieć tę pewność. Decyzja sądu należała do zwyczajnych formalności i nawet jeśli Rafał Kranz rzeczywiście miał coś, co mogło pomóc Oryńskiemu, było już za jeszcze raz to podkreślić, ale ostatecznie uznał, że przyniesie to efekt odwrotny do zamierzonego.– Po prostu się nie spiesz – odezwał się po chwili.– Zczym?– Ztym, co zamierzasz.– Nie masz pojęcia, co zamierzam, Zordon.– Nie? – odparł i uśmiechnął się pod nosem. – Planujesz w jakiś sposób storpedować mój wniosek, a potem wyciągnąć mnie z więzienia. Przypuszczam, że też przywrócić mnie na dawne stanowisko. A może nawet sprawić, że skończę aplikację i zostanę przyjęty do palestry. O czymś zapomniałem?Żaden mięsień jej twarzy nawet nie drgnął, mimo że ton, którego użył Kordian, był wyraźnie prześmiewczy.– Może o hodowli jednorożców, której założenie jest równie prawdopodobne, jak osiągnięcie którejkolwiek z tych rzeczy? – dodał.– Nie – odparła. – Ale nie powinieneś sobie drwić z jednorożców. Podobnie jak z feniksów i innych tego typu stworzeń. Wszystkie sklasyfikował Linneusz w swoim dziele Animalia Paradoxa. A nie muszę ci chyba mówić, że to był poważany przyrodnik.– Który najwyraźniej zrobił wyjątkowo głupią rzecz.– Ja zamierzam zrobić jeszcze durniejszą – zauważyła z niejaką satysfakcją Chyłka.– Jaką?– Związać się z która zapadła, zdawała się jedynie interludium między jednym a drugim żartem Chyłki. Kąciki jej ust się jednak nie uniosły, a w oczach miała wyłącznie powagę. Kordian odchrząknął nerwowo, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że mogła rzucić ten komentarz jedynie po to, żeby sam zaczął myśleć o jak najszybszym opuszczeniu nie? Może rzeczywiście planowała wrócić do miejsca, w którym się zatrzymali przed atakiem pod Skylight? Właściwie nic nie stało temu na przeszkodzie. Jeśli pominąć fakt, że Kordian był teraz odizolowany od świata zdążył cokolwiek powiedzieć, podniosła się, przesunęła dłonią po białej koszuli pod żakietem i zerknęła w stronę wyjścia.– To, że nie ufam samej sobie, Zordon, nie znaczy, że ty nie możesz.– Mhm.– Po prostu zdaj się na dodawszy nic więcej, obróciła się i ruszyła w stronę korytarza. Oryński odprowadził ją wzrokiem, wciąż zastanawiając się nad tym, co konkretnie może planować. Żaden wybieg prawny, o którym pomyślał, nie zdołałby poprawić jego mógł dalej ścierać się z prokuraturą na sali sądowej, ale wedle wszelkiego prawdopodobieństwa skończyłoby się to wyższym wymiarem kary. Jedynym rozwiązaniem było poddanie się wyrokowi. I sprawienie, że za pół roku będzie miał czystą cudem Chyłka liczyła na to, że uda jej się wrócić do stanu poprzedniego? O odtworzeniu go nie było już mowy. Nawet gdyby jakimś cudem Kranz rzeczywiście mógł zastanawiał się nad tym w drodze do celi, nie dostrzegając, że tym razem prowadzi go inny strażnik. Zorientował się dopiero, kiedy skręcili nie w ten korytarz, w który natychmiast się zatrzymał.– Idź dalej – rzucił klawisz.– Zaraz…– Zamknij ryj i idź.– Ale…Oryński urwał, widząc, że klawisz kładzie rękę na paralizatorze.– Już!Nie mając wyjścia, niepewnie ruszył przed siebie. Czuł, jak zwęża mu się przełyk, i miał wrażenie, że z każdym kolejnym krokiem ściany wąskiego korytarza coraz bardziej się do siebie miał wątpliwości, że kiedy dotrą na jego koniec, zobaczy tam ostatnią osobę, którą chciałby pomylił się. Gorzym już na niego Rock Cafe, ul. ZłotaNawet bez niespodziewanie odziedziczonej fortuny Rafał Kranz mógłby pozwolić sobie na wpłacenie poręczenia majątkowego. W ramach wieloletniej praktyki w publicznej służbie zdrowia nie zarabiał wprawdzie kroci, ale od lat prowadził prywatny gabinet. Było go stać nie tylko na to, by co kwartał zmieniać samochód, ale także na to, by czas pozostały do procesu spędzić na tyle, jeśli chodziło o równość wobec prawa, uznała Chyłka, czekając na ginekologa w Hard Rocku. Ustawowe zasady były skonstruowane dla bogatych, nie dla biednych. Tylko ci pierwsi mogli pozwolić sobie na opłacanie najlepszych prawników, a jakby tego było mało, prawo umożliwiało zwyrodnialcom z zasobnym portfelem pozostawać na wolności – podczas gdy ci, którzy cierpieli na deficyt w finansach, pozostawali za kratkami nawet za drobne Kranz wszedł do restauracji, stwarzał wrażenie, jakby wszystko było w jak najlepszym porządku. Zauważył Chyłkę przy jednym ze stolików, a potem podszedł do niej z niefrasobliwą zdążył się z nią przywitać, odezwała się:– Jak długo, zanim wróci okres?Skrzywił się, rozejrzał, a potem chrząknął kilkakrotnie i zajął miejsce przy stoliku. Stał na nim talerz pełen mięs, choć właściwszym określeniem byłby być może półmisek. Joanna wbiła widelec w jeden z krwistych kawałków.– No? – ponagliła go.– To zależy – odparł Kranz, drapiąc się po skroni.– Studiował pan prawo czy jak?– Nie, dlaczego?– Bo cała ta pięcioletnia przygoda sprowadza się do szkolenia studentów w udzielaniu dokładnie takiej odpowiedzi. Na każde możliwe pytanie – odparła, a potem włożyła kawałek mięsa do ust i zaczęła przeżuwać. – Więc bez pieprzenia, bo znam je zbyt rozejrzał się za kartą dań, ale Chyłka przed momentem z premedytacją oddała ją kelnerowi.– Cóż… macica musi się obkurczyć i oczyścić z tego wszystkiego, co…Urwał, przyglądając się, jak zapalczywie rozmówczyni gryzie mięso.– Na pewno chce pani teraz o tym słuchać?– Owydalaniu tkanek, wydzieliny, wodnistych upławach i odchodach połogowych? Nie, niespecjalnie, choć nie ja jedyna to z siebie wyrzucam, prawda?Kranz skinął niepewnie głową.– Pytałam o prostą rzecz – dodała. – I oczekiwałam prostej odpowiedzi.– Za kilka tygodni miesiączka zaklęła cicho i wbiła widelec w kolejny kawałek. Noszenie pasożyta miało wiele minusów, ale niewątpliwą zaletą tego stanu był fakt, że nie musiała zmagać się z comiesięcznymi przypadłościami.– Trudno – odbąknęła. – I tak jestem w lepszej sytuacji niż kobiety w Nepalu. Wie pan, że na czas okresu zamykają je w chatach menstruacyjnych?– Tak, wiem. To zwyczaj zwany chaupadi. Kobiety nie mogą wówczas dotykać innych ludzi, zwierząt, warzyw czy owoców. Nie mogą pić mleka, mają ograniczony dostęp do wody i…– Wporządku. Sprawdzam tylko, czy ogarnia pan temat z empatią, czy może jest pan takim zimnym sukinsynem, na jakiego pan wygląda.– Awyglądam?– Raczej – przyznała z pełnymi ustami. – W dodatku wchodzi tu pan jak dandys do bohemicznego przybytku, mimo że jest oskarżony o zabójstwo.– Zupełnie coś niezrozumiałego pod nosem, chcąc wysłać jasny sygnał, że nie ma zamiaru tego rozważać. Nie ulegało wątpliwości, że policja lub prokuratura mają coś więcej niż tylko list samobójczyni. Dedukcja sprawdzała się świetnie w przypadku Sherlocka Holmesa, ale niekoniecznie, jeśli chodziło o stawianie zarzutów, które mają się obronić w Chyłka spotkała się z Kranzem, starała się ustalić wszystkie fakty. Sprawa była jednak zbyt mętna, a po wszystkich sądowych i pozasądowych szarżach prawniczka nie mogła liczyć na przychylność organów podczas niedawnego procesu byłego opozycjonisty wywlekła na światło dzienne trochę prokuratorskich brudów. Nie wszystkim się to musiała więc skupić się na tym, by poznać samego Rafała Kranza. Z Rakowieckiej do Szpitala Specjalistycznego imienia Świętej Rodziny nie było daleko, poszła tam od razu po widzeniu z Zordonem. Zaczęła wypytywać o ginekologa i potwierdziła wszystko to, co już wiedziała – był obcesowym gburem, ale fachurą w swojej pacjentka skarżyła się na jego podejście, pracownicy szpitala twierdzili jednak, że Kranz nigdy nie dopuścił się czegokolwiek niezgodnego z prawem. Mimo szorstkości, w gruncie rzeczy był dobrym, porządnym facetem, przynajmniej tak mu w oczy, Joanna nie mogła przesądzić, czy te słowa wypływały z zawodowej solidarności, czy z prawdy.– Dobra – rzuciła, a potem odłożyła na moment sztućce. – Niech pan mówi.– Co konkretnie?– Co pan zrobił – odparła szybko. – Śmiało. Nic, co nieludzkie, nie jest mi cicho pod nosem, więc Joanna uznała, że od tej strony nie ma sensu go podchodzić.– Wrócimy do tego – rzuciła. – Ale teraz chcę wiedzieć, ile razy Widera u pana była, czy doszło do czegoś wykraczającego poza dotykanie zawodowe i czy…– Wżadnym westchnęła przeciągle, a potem przesunęła dłonią po bliźnie na szyi. Kiedy patrzyła na swoje odbicie w lustrze, niemal nie dostrzegała już piętna dżihadu. Gest był równie nieuświadomiony.– Ustalmy jedną rzecz: ja mogę panu przerywać, pan minie.– Wporządku.– Spotkał ją pan kiedykolwiek poza gabinetem?– Nie, zaprzeczenie. Niedobrze, uznała w duchu Chyłka. Z jej doświadczenia wynikało, że zazwyczaj kryje się pod nim coś więcej. Tyle że Rafał właściwie nie miałby po co kłamać. Jeśli widywał się z dziewczyną, prędzej czy później wyjdzie to na jakiś czas odsunęła wątpliwości na bok. Najważniejsze było teraz ustalenie, jak mocny materiał mieli w jaki sposób Kranz mógł pomóc Zordonowi.– Spotkał pan kiedyś kogoś innego z rodziny Widerów?– Nie.– Stanowczo pan zaprzecza.– Słucham?– Powinien pan raczej powiedzieć, że nie przypomina sobie, że o ile wie, że nie wydaje mu się, że jeśli pamięć go nie myli…– Po co mam używać takich formułek, skoro mam pewność, że nigdy nikogo z nich nie spotkałem?– Askąd ta pewność?Wzruszył ramionami i najwyraźniej uznał, że to wystarczająca odpowiedź. Była to kolejna nieprzesadnie dobra reakcja, a sam Kranz właściwie już na pierwszy rzut oka wyglądał jak typowa zmora się na sztuczną uprzejmość, ale w jego mimice i oczach łatwo dostrzegalne było poczucie wyższości. Żaden sędzia ani ławnik nie zapałają do niego czekała, aż rozmówca doda coś jeszcze, ale zdecydował się milczeć.– Ustalmy jeszcze jedną rzecz – dorzuciła. – Jeśli chce pan, żebym go broniła, nie może pan zachowywać się jak czarna dziura w Konstelacji Perseusza.– Co proszę?– Wydaje ona najniższy zarejestrowany dźwięk. Niemal sześćdziesiąt oktaw poniżej środkowego ce.– Rozumiem.– Nie sądzę. Ale mniejsza z otworzył oczy nieco szerzej.– Więc skąd ta pewność, że nigdy nie spotkał pan nikogo z nich? Beata ma trzech braci, jej rodzice też mogli się gdzieś panu nawinąć, wszyscy obracali się pewnie w dandysowskich kręgach.– Zktórymi ja nie mam nic wspólnego.– Nie baluje pan? Nie chodzi na Mysią po buty za dwa tysiące? Nie patrzy pan z ukosa na tych, co to chodzą na spektakle pod chmurką na Bulwarze Flotylli Wiślanej, bo uznaje tylko deski teatralne w Narodowym?– Nie.– Ato ciekawe, bo wygląda mi pan na się za kimś z obsługi, ale wszyscy zdawali się ignorować stolik, przy którym siedzieli Kranz i Chyłka. Zupełnie jakby tych dwoje stanowiło element wystroju.– Ma pani zamiar mi pomóc czy mnie obrażać?– Jedno i drugie w moim wypadku są ze sobą powiązane. Jest pan w stanie to przełknąć?– Tylko jeśli wybroni mnie pani od tego absurdalnego zarzutu.– Taki mam zamiar. Ale najpierw muszę się dowiedzieć, dlaczego go panu postawiono.– Widocznie komuś podpadłem.– Sądzi pan, że to jakiś spisek?– Ajak inaczej to wytłumaczyć? – zapytał, rozglądając się z coraz większą nerwowością. – Jakaś siksa, której nie znam, zapisuje mi cały majątek, a potem rzekomo popełnia samobójstwo.– Więc to Beata Widera miałaby się na panu za coś odgryźć? Znam lepsze sposoby niż zabijanie się.– Nie, oczywiście, że nie ona.– To kto? Podpadł pan komuś?– Przypuszczam, że nie jednej osobie. – Rafałowi w końcu udało się ściągnąć wzrokiem kelnera. Zamówił piwo i nachos, a potem na powrót skupił całą uwagę na Joannie. – Zresztą czytała pani pewnie opinie w internecie.– Przewinęły mi się. I od tego jadu aż sama poczułam zgagę.– Wtakim razie wie pani, że nie wszystkie pacjentki były zadowolone z tego, jak prowadziłem ich ciąże. To oczywiście same brednie, nikt nigdy nie próbował podjąć przeciwko mnie żadnych kroków w komisji etyki. Ale ludzie mają swoje wyobrażenia.– Nie wygląda mi to na zemstę niezadowolonego pacjenta.– Ana co?– Na skok na kasę. W dodatku niemałą.– Akto go dokonuje?Joanna uśmiechnęła się lekko. Czuła przyjemny dreszcz na myśl o tym, że stopniowo będzie odkrywać kolejne karty w tej sprawie. Była skomplikowana, nie miała co do tego wątpliwości. Ale znaczyło to tylko tyle, że Chyłka poczuje wyjątkową satysfakcję, kiedy upora się z może znów spali za sobą kilka mostów, z pewnością do celu dotrze po paru trupach i włoży kij w niejedno mrowisko. Obnaży cudze grzechy, rozsierdzi tych, którzy starali się je ukryć, i przetrąci kręgosłup każdemu, kto nie ugnie się pod odchrząknęła. Musiała przyznać, że uwielbiała tę robotę. – Wiem tylko tyle, że to nie pan chce położyć łapę na tej kasie.– Cóż… dziękuję za wotum głosie nie było nawet krzty szczerości.– Bo przypuszczam, że w przeciwnym wypadku postarałby się pan bardziej.– Podejrzewa więc pani kogoś z rodziny?– Jasne – odparła, a potem na powrót zajęła się swoim daniem. – To właśnie do domowej pralki wrzuca się najgorsze brudy, prawda?Chciał odpowiedzieć, ale Chyłka wycelowała w niego widelec.– Niech mi to pan zostawi – poleciła. – A sam zajmie się tym, co mnie interesuje najbardziej.– Oryńskim?– Mhm – potwierdziła z pełnymi ustami, a potem znacząco uniosła brwi. Nie musiała nic dodawać, by zrozumiał, że teraz ona czeka na kilka deklaracji i wyjaśnień z jego Kranz dostał swoje zamówienie, nabrał głęboko tchu.– Mogę mu pomóc.– Tak, już pan to mówił. W jaki sposób?– Nie zdradzę tego, dopóki nie zawrzemy umowy.– Zawarliśmy ją, bo w zupełności wystarczy panu moje słowo, że będę pana bronić.– Azłożyła je pani?– Jeszcze nie. Ale jestem od tego o krok, o ile usłyszę coś jej się przez chwilę, zupełnie zapominając o piwie i nachosach. Sprawiał wrażenie, jakby oceniał, czy opłaca się dalej brnąć w tę negocjacyjną przepychankę, czy kiwnął lekko głową.– Musi pani porozmawiać z tą prokurator, która prowadziła sprawę.– Prowadzi – poprawiła go. – Sąd nie wydał jeszcze wyroku.– Ale zrobi to w najbliższym czasie, więc proszę się pospieszyć.– Nigdy niespieszno mi do rozmów z prokuratorami, chyba że mam dobry powód, panie Kranz.– Wtym przypadku go pani ma.– Jaki?– Odkryła pani nowe fakty – odparł, zniżając nieco głos. – I pozwoliły one pani sądzić, że Kordian Oryński nie dokonał zabójstwa liczyła na coś większego niż tego typu rewelacje. Zbadała każdy aspekt sprawy i wiedziała, że nie ma żadnych dowodów, które mogłyby przekonać Paulinę Feruś do wycofania możliwość sprowadzała się do zmuszenia starego Oryńskiego, by wziął całą winę na siebie – ale tego Kordian nie przyjmował jako realnej alternatywy.– Nie ma niczego, co jednoznacznie dowodziłoby jego niewinności – zauważyła Chyłka.– Źle mnie pani zrozumiała.– Więc niech pan się lepiej wysławia.– Miałem na myśli dowody, które świadczą, że to zwykłe mimowolnie się skrzywiła.– Pogięło pana?– Kordian zabił matkę, ale nie miało to nic wspólnego z jej życzeniami – dopowiedział Kranz. – Nie doszło do eutanazji, ale do zwyczajnego stoliku zaległa cisza.– Właśnie to musi pani wykazać – dodał. – I proszę mi zaufać, tylko w ten sposób może go pani Śledczy Warszawa-MokotówTen moment musiał nadejść. Być może lepiej się stało, że Kordian miał skonfrontować się z Gorzymem teraz, a nie później. Oszczędził sobie złudnej nadziei, że jakimś cudem uda mu się uniknąć tego nadal miał ślady po ostatnim. Wówczas tylko cudem udało się Oryńskiemu wywinąć, teraz nie mógł liczyć na podobny finał. Odwrócił się, chcąc sprawdzić, co zamierza klawisz. Ten wycofał się już jednak za nie mógł przełknąć śliny, miał wrażenie, że zaraz się udławi. Spojrzał na Gorzyma, przypuszczając, że zobaczy na jego twarzy dzikie, zwierzęce zadowolenie. Kafar jednak zachowywał obojętność.– Czego się, kurwa, spodziewałeś? – odezwał mimo woli lekko się wycofał. Ręce drgnęły, jakby miał zamiar podnieść gardę. Nie było jednak sensu nawet się fatygować – pierwszy lepszy cios przebiłby się przez tę lichą osłonę.– Że zapomnę o wszystkim? – dodał nie odpowiadał, jakakolwiek rozmowa była bezcelowa. Ten człowiek rozumiał jedynie argument siły, a Oryński nim nie że…Być może błędnie zakładał. Być może w tym konkretnym przypadku mógłby uratować się właśnie dzięki słowom, nie czynom. Być może powinien zrobić to, czego uczono go w kancelarii Żelazny & McVay. Kultywować jej najlepsze tradycje, jak mawiała Chyłka. Łgać, przeinaczać fakty, naginać prawdę, stosować manipulacje i zastraszać ostatnie musiał odpuścić, ale wszystkie wcześniejsze elementy mogły się złożyć na plan miał wyjścia.– No? – rzucił mięśniak. – Nie masz mi nic do powiedzenia, skurwysynu?– Mam.– To dawaj. – Gorzym się zbliżył. – Zanim rozjebię ci łeb na milion kawałków.– Mogę ci zaśmiał się krótko, na jednym wydechu.– Wspuszczeniu sobie wpierdolu?– Nie. W tym, żebyś stąd deklaracja nie zrobiła na Gorzymie żadnego wrażenia. Musiał się spodziewać, że Oryński sięgnie po każdy możliwy argument, nawet najbardziej bzdurny.– Ile ci zostało? – zapytał Kordian, kiedy kafar zrobił kolejny krok w jego stronę. – Pewnie jeszcze z dziesięć lat?– Chuj cię to obchodzi.– Mogę cię stąd wyciągnąć dużo szybciej. Przesiedzisz najwyżej kilka obejrzał się przez ramię, obawiając się, że strażnik stoi za blisko i słyszy każde słowo. Ten jednak oddalił się jeszcze trochę, najwyraźniej nie chcąc obserwować, na jaki los skazał młodego prawnika.– Znam przynajmniej kilka dobrych sposobów, żebyś wyszedł przed nie odpowiadał. Nadal wyglądał, jakby nie pokładał żadnej wiary w jego słowach. I trudno było mu się dziwić – nie było właściwszego momentu na dramatyczne i żałosne apele.– To żadnej reakcji.– Wystarczy tylko znajomość Kodeksu postępowania karnego i trochę był jak sparaliżowany, z coraz większą trudnością przychodziło mu formułowanie myśli. Wiedział jednak, że musi wydusić z siebie jeszcze trochę słów. I to wyjątkowo przekonujących.– Wystarczy, że twój obrońca da mi dostęp do twoich akt – ciągnął, siląc się na pewny ton. – Daj mi godzinę lub dwie, znajdę coś.– Mój hapacz dawno by coś wyczarował, jakby było co.– Na gruncie prawa formalnego? Po skazaniu? Wątpię. Zwyczajnie by mu się to nie opłacało, skoro już przegrał sprawę. Zależy mu na kasie, na tym, żebyś dalej płacił. Nie na lekko zmarszczył czoło, co należało przyjąć za dobrą monetę. Oryński poczuł się trochę lepiej.– Pierdolenie – ocenił przeciwnik.– Daj mi okazję, żebym ci…– Dam ci co najwyżej szansę zrobienia mi laski, Oryński. I to już po tym, jak wyjebię ci przednie się zaśmiał, podchodząc bliżej. Najwyraźniej iskierka nadziei rozpaliła się w umyśle Kordiana stanowczo za wcześnie. Nie miał jednak zamiaru dawać za wygraną.– To ja cię tu wpakowałem – wesołość nagle odpłynęła z twarzy mięśniaka, jakby ta deklaracja przelała czarę goryczy.– Może nie bezpośrednio, ale doskonale wiesz, że gdyby nie ja…– Starasz się załatwić sobie jeszcze większy wpierdol?– Staram ci się wytłumaczyć, że wiem więcej niż twój adwokat. Więcej niż ktokolwiek, kto zajmował się twoją chciał wracać myślami do zdarzeń, które odcisnęły się piętnem na jego psychice i popchnęły go do nadużywania zarówno psychotropów, jak i innych środków. Nie miał jednak wyboru.– Znam każdy aspekt twojej sprawy – kontynuował. – Od twojej roli w organizacji Langera aż po…– Aż po pobicie w Izabelinie, no – przerwał mu Gorzym. – Bo to ty skinął głową i dopiero teraz przestał się cofać. Myśl o tamtych przejściach w jakiś sposób dodała mu nieco pewności siebie. Zupełnie jakby wspomnienie o nich samo w sobie stanowiło przejaw odwagi.– Wakcie oskarżenia z pewnością są jakieś dziury – podjął. – A ja mogę je wyłapać i pogłębić. Uwalę całą sprawę pod kątem proceduralnym, rozumiesz?Nie rozumiał, ale nie miało to żadnego znaczenia. Podobnie jak to, że była to prawdopodobnie jedna wielka bzdura. Zanim sąd rozesłał odpis aktu oskarżenia do stron, został on sprawdzony pod kątem wymogów formalnych. Uchybienia, które Kordian mógłby teraz wykorzystać, dawno zostałyby nie mógł ugrać wiele, ale wystarczyło, że zyska trochę czasu. Dzięki temu może uda mu się przenieść w inne miejsce, ewentualnie trafić do skrzydła aresztu, do którego Gorzym nie będzie miał dostępu.– Nic nie tracisz – dodał. – A zyskać możesz sporo.– Gówno mogę zyskać.– Przekonaj się. Co ci szkodzi?Mięśniak przyglądał mu się przez przeraźliwie długi moment, rzeczywiście zaczynając rozważać, czy nie warto zaryzykować. Z jego punktu widzenia sytuacja była pod kontrolą. W każdej chwili mógł zrobić to, co zamierzał.– Potrzebuję tylko informacji od twojego obrońcy. I wglądu w parę sądowych dokumentów.– Nikt ci ich nie da.– Nie musi. Są sposoby, żebym się zapoznał z tym materiałem. Twój prawnik wszystko mi dostarczy, jeśli odpowiednio go przypuszczał, że zarówno Gorzyma, jak i innych ludzi podlegających niegdyś Langerowi nadal reprezentują ci sami adwokaci co wcześniej – pozostający na usługach szemranych typów i gotowi przymknąć oko na zasady poufności.– To jak będzie? – zerknął w głąb korytarza, jakby on też miał wątpliwości, czy klawisz przypadkiem nie usłyszał za dużo. Namyślał się najwyżej przez kilkanaście sekund, ale Oryński miał wrażenie, że upłynęła cała wieczność.– Możesz tylko zyskać – dorzucił Kordian, rozkładając ręce. – Przecież nigdzie się nie sekundy były jak tykanie bomby.– Dziewięćdziesiąt procent spraw w sądach wygrywa się, nie mając racji – ciągnął Oryński. – A wszystko dlatego, że procedura jest coraz bardziej sformalizowana, coraz bardziej wymagająca. Uchybienia pojawiają się na każdym kroku, tyle że…– Mój hapacz by to wyłapał – powtórzył Gorzym.– Niekoniecznie. Prawnicy rzadko wnoszą o wpisanie zastrzeżenia do protokołu rozprawy, a to jest warunek, żeby potem skorzystać z…– Nie chce mi się słuchać twojego pierdolenia, było tego nie zauważyć. Równie wyraźna była nadzieja, że w słowach Kordiana tkwi jednak ziarno prawdy. W rzeczywistości to, o czym mówił, było mocno naciągane, ale w tej chwili kluczowe było zalanie przeciwnika prawniczym żargonem.– Więc? – odezwał się Oryński. – Skorzystasz z okazji czy nie?Milczenie znów się przeciągało.– Dobra – rzucił w końcu Gorzym. – Niech będzie, że masz czas do końca dnia. Jak nic nie załatwisz w tym czasie, pożegnasz się ze swoim, kurwa, honorem.– Potrzebuję trochę więcej…– Tyle masz czasu – powtórzył mięśniak, ruszając w jego go bez ogródek, ciskając na ścianę, a na odchodnym rzucił jeszcze, że załatwi, co trzeba. Kordian szczerze w to wątpił, ale szybko przekonał się, że najwyraźniej nie docenił możliwości tego godzinę później trafił do świetlicy. Kiedy usiadł przy komputerze, zorientował się, że ktoś zostawił kilka otwartych dokumentów tekstowych. Było w nich właściwie wszystko, czego potrzebował do zapoznania się ze sprawą pytająco na strażnika, który go przyprowadził, ale ten zdawał się zupełnie ignorować młodego nie pozostało nic innego, jak zagłębić się w materiale dowodowym, który dobrze znał. Śledził proces Siwowłosego i wszystkich jego podwładnych. Gorzyma w nie podniosła niczego, co mogłoby się teraz przydać Oryńskiemu. Westchnął, ale starał się nie sprawiać wrażenia zrezygnowanego. Przypuszczał, że klawisz może mieć na niego znał najczęstsze błędy proceduralne, mniej więcej orientował się też, które mają szanse w postępowaniu kasacyjnym, a które Sąd Najwyższy prawdopodobnie odrzuci jako niemające wpływu na wynik akta Gorzyma w poszukiwaniu jednych lub drugich, zupełnie nadaremno. Właściwie wystarczyłoby cokolwiek, choćby formalny bzdet, który przed mięśniakiem mógłby rozdmuchać do odpowiednich chodziło wszak o to, by naprawdę wyciągnąć go z więzienia, a jedynie przez jakiś czas tworzyć iluzję, że to możliwe. Realnej szansy nie było, prokuratura stanęła na wysokości kilkudziesięciu minutach babrania się w brudach Gorzyma Kordian miał dosyć. I stracił całą nadzieję na to, że uda mu się cokolwiek znaleźć. Oskarżyciele zdawali się zabezpieczyć na każdym froncie, wypełniając normy postępowania karnego co do rozruszał kark, zaplótł dłonie z tyłu głowy i przez moment wbijał pusty wzrok przed prokuratura zachowała się lege artis, być może nie powinien się skupiać na tym etapie postępowania i zamiast tego zainteresować się tym, co robiła wcześniej policja. To wtedy najczęściej dochodziło do niewielkich wszystko, co działo się przed wszczęciem postępowania przygotowawczego i w jego trakcie. Także na tych etapach wszystko wydawało się bez trudno się było dziwić. Policjanci nie mieli powodu kombinować – Chyłka i Oryński wystawili im Siwowłosego i Gorzyma na tacy. Wystarczyło tylko skonsumować wyjątkowo apetyczne półtorej godziny Kordian spodziewał się, że zaraz zostanie zaprowadzony z powrotem do celi. Zerknął na drzwi, ale zobaczył tylko plecy strażnika. Wyglądało, że na kogoś czeka – i po chwili Oryński przekonał się, że rzeczywiście tak Gorzymowi wyjątkowo się spieszyło. Wszedł do środka, pociągnął nosem, a potem skinął ręką na Kordiana jak na psa.– Zaraz…– Wstawaj.– Jeszcze nie skończyłem.– Skończyłeś, nie miał zamiaru dawać za wygraną. Nie, dopóki nie wymyśli czegoś, co da mu choć cień szansy na ratunek. Wskazał palcem monitor i zmrużył oczy.– Tu może coś być – odezwał się.– Ta?– Mówiłem ci, że coś znajdę.– Niby co?Kordian odwrócił się w stronę ekranu i wbił wzrok w notatkę służbową, którą sporządzili funkcjonariusze po zatrzymaniu Gorzyma. Jednym z nich był Szczerbiński. O ile pamięć Oryńskiego nie myliła, to właśnie wtedy wraz z Chyłką go Szczerbatego potwierdzała, że prawdopodobnie nie doszło do żadnych uchybień. Był nie tylko porządnym człowiekiem, ale też solidnym stróżem prawa.– No, karakanie? – ponaglił go Gorzym. – Co znalazłeś?Ale nie tylko Szczerbiński przesłuchiwał zatrzymanych wówczas ludzi, pomyślał Kordian. Być może któryś z jego kumpli pofolgował sobie w pewnym momencie. Może za bardzo przycisnęli Gorzyma, może podeszli go, przekraczając granicę, i wymusili jakieś w trakcie postępowania policyjnego przyznał się do kilku zarzutów, chciał przehandlować to i owo – dopiero potem wycofał się ze wszystkiego i za namową swojego obrońcy szedł w zaparte. Była to właściwie nie najgorsza taktyka, bo próbowano wykazać, że policja uwzięła się na Gorzyma tylko dlatego, że ten nie cieszył się zbyt dobrą ktoś pozwolił sobie na zbyt wiele?Nie, prawdopodobnie nie. Ale czy miało to jakiekolwiek znaczenie?– Potrzebuję nagrań z monitoringu – rzucił buńczucznie Kordian.– Jakiego monitoringu?– Zposterunku, na którym byłeś przesłuchiwany.– Ana co ci to?– Znajdę…– Gówno znajdziesz, bo nie ma żadnych uniósł brwi.– Jak to?– Chcieliśmy je dostać wcześniej, ale nie nagrywali nas. Podobno nie rację, prawo nie wymagało zapisu audiowizualnego z przesłuchań, w zupełności wystarczyły papiery podpisane później przez podejrzanego i notatki służbowe podsunęło Oryńskiemu pewien pomysł. Niezbyt dobry, ale możliwy do sprzedania. Codziennie na całym świecie handlarze wciskali klientom wszelkiej maści chałę i tandetę – przy odrobinie szczęścia i jemu powinno się udać wetknąć Gorzymowi lewy towar.– Idealnie – rzucił, siląc się na najbardziej przebojowy ton, jaki mógł zapozorować. – To nam daje pewne pole manewru.– Niby jakie?– Możemy obalić przynajmniej część z tego, co wtedy powiedziałeś. I wykazać, że doszło do manipulacji.– Odwołałem potem te rzeczy.– Ale część z nich potwierdziły inne dowody, więc na nic ci się to nie zdało.– Ty też mi się na nic nie zdasz.– Przeciwnie – zaoponował stanowczo Oryński. – Mogę argumentować, że śledczy przedstawili dowody w
Copyright © Remigiusz Mróz, 2021Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z 2021Redaktor prowadzący: Adrian TomczykMarketing i promocja: Greta KaczmarekRedakcja: Karolina Borowiec-PieniakKorekta: Joanna Pawłowska, Anna NowakProjekt okładki: Mariusz BanachowiczProjekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / na okładce: © NejroN / iStock, Vladimir Gjorgiev / Shutterstock, David Veksler / UnsplashKonwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz NowackiZezwalamy na udostępnianie okładki książki w 978-83-66736-24-5CZWARTA STRONAGrupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z Fredry 8, 61-701 Poznańtel.: 61 853-99-10[email protected] i Arturowi,gdyby życie kiedykolwiek rzucało Wam kłody pod nogi,budujcie z nich iustitia, et pereat musi się stać zadość, choćby miał zginąć 1Made in China1The Warsaw Hub, rondo DaszyńskiegoZnalezienie się po raz pierwszy w nowym miejscu mogło być jak ponowne narodziny, Chyłce jednak kojarzyło się raczej ze śmiercią. W dodatku przeżywaną każdego dnia, kiedy co ranek Joanna wchodziła do przeszklonych korytarzy kancelarii pracownikami dość szybko się zaznajomiła, co właściwie tylko pogorszyło sprawę. Trudno było o bardziej dojmujące uczucie od tego, kiedy człowiek znajduje się wśród znajomych twarzy i czuje się całkowicie nie Zordon, najpewniej zrezygnowałaby już po kilku dniach, doszedłszy do wniosku, że korpoświat Kosmowskiego, Messera i Krata nie jest dla niej. A wcześniej puściłaby z dymem całe piętro, dzięki czemu pożar Rzymu za Nerona jawiłby się jak niewinne Oryńskim miała jednak oparcie, które pozwalało jej względnie dobrze funkcjonować w miejscu, którego szczerze nie znosiła. Gabinety przydzielono im po przeciwnych krańcach korytarza, jakby właściciele kancelarii uważali, że dwójka żyjących ze sobą prawników w pracy nie powinna mieć ze sobą zbyt wiele się właściwie tylko podczas przerwy na lunch. Zamiast do Hard Rock Cafe chodzili do Bydła i Powidła, a Costa Coffee w Skylight zamienili na znajdujące się po drugiej stronie ulicy Green Caffè na co dzień musiała zmagać się też z innym problemem: nową aplikantką, którą jej przydzielono. Iga Zawada studia ukończyła z wyróżnieniem, w CV uzbierała wszystko, czego potrzebowała, żeby móc przebierać wśród ofert pracy, na domiar złego egzamin na aplikację zdała śpiewająco. To wszystko sprawiało, że w gruncie rzeczy uważała się za mądrzejszą od swojej głęboko westchnęła, wchodząc do swojego gabinetu. Wszystko było nie tak, jak być powinno. I dziś po raz kolejny miała dobitnie się o tym usiadła przy biurku, rozległo się pukanie, a zaraz potem drzwi otworzyły się na oścież. Młoda dziewczyna weszła do środka i przelotnie uśmiechnęła się do swojej odpowiedziała kamiennym wyrazem twarzy.– Mówiłam, żebyś nie zawadzała mi przed dwunastą? – rzuciła.– Mówiła pani.– I? Co było niezrozumiałe?– To, dlaczego wciąż pozwala sobie pani na drwiny z mojego nazwiska i…– Nigdy nie drwię z moich aplikantów – ucięła Joanna, otwierając laptopa stojącego na biurku. – Przeciwnie, dbam o nich. Martwię się, jak długo spojrzała na nią z powątpiewaniem.– O ciebie akurat się nie martwię.– Dziękuję.– Nie masz za co. Po prostu doszłam do wniosku, że skoro meduzy przetrwały sześćset pięćdziesiąt milionów lat bez mózgu, tobie też się milczała, stojąc w bezruchu tuż za drzwiami. Sprawiała wrażenie, jakby bała się podejść bliżej, mimo że bynajmniej nie należała do strachliwych. Przeciwnie, pozwalała sobie względem Chyłki na znacznie więcej niż jakikolwiek prawnik w też drugą poważną przypadłość – wprost uwielbiała dowcipy o prawnikach.– No, to mów – rzuciła Joanna. – Przywlokłaś się tu, żeby zawracać mi dupę bez celu? Czy masz coś konkretnego?– Imienni partnerzy chcą panią widzieć w sali konferencyjnej.– aplikantka czekała na więcej, ale na próżno.– Co mam im powiedzieć?– Że nie nalałabym na nich, nawet gdyby ich ciała zajęły się westchnęła i spojrzała na sufit.– Coś jeszcze?– Że gdzieś rośnie drzewo produkujące tlen, dzięki któremu tych trzech kretynów może oddychać. Powinni je wyjść z gabinetu i spełnić polecenie patronki, Iga w końcu zbliżyła się do biurka. Chyłka dopiero teraz poczuła wyraźny zapach jednej z prywatnych mieszanek Toma Forda, za którą trzeba było zapłacić ponad tysiąc jeszcze nie zarabiała wiele, ale nie musiała się tym przejmować. Wywodziła się z długiej linii warszawskich prawników, a jej ojciec był znanym notariuszem. W trakcie długiej kariery zarobił właściwie tyle, że jego dzieci nie musiały pracować – mimo to syn miał przejąć po nim zawodową schedę, a córka rozsławić nazwisko w palestrze.– Mecenas Messer podkreślił, że chodzi o…– Nieważne, o co chodzi, bo o tej porze jestem wbiła wzrok w oczy dziewczyny, ta zaś nie wyglądała, jakby miała zamiar odpuścić.– Ale jest jakiś klient – zaoponowała Iga. – I jeśli wyraz twarzy mecenasa Messera mógł o czymkolwiek świadczyć, to jakaś gruba podniosła się i położyła ręce na biurku. Do tej dziewczyny absolutnie nic nie trafiało. Już pierwszego dnia Chyłka kazała jej ustalić, o strachu przed czym Iron Maiden śpiewają przez siedem minut i szesnaście sekund, ale Zawada do dziś nie udzieliła jej odpowiedzi.– Mam dla ciebie propozycję – odezwała się Chyłka.– Pani mecenas…– Zabawmy się w grę pod tytułem „wypierdalanie”. Ty nadal nie poruszyła oczami, jakby za punkt honoru postawiła sobie, by nie uciec wzrokiem.– Zasady są bardzo proste: najpierw otwierasz drzwi, a potem…– Pani mecenas, chodzi o coś naprawdę ważnego – przerwała jej na potwierdzenie tego rozległ się dźwięk przychodzącej wiadomości. Joanna zerknęła na telefon i zobaczyła esemesa od Kosmowskiego, który starał się ustalić, dlaczego jeszcze się nie zjawiła.„Czekamy na ciebie w conference roomie. Możliwe, że mamy case wszech czasów”.Joanna podniosła komórkę.„To jeszcze sobie poczekacie” – odpisała.„Come on. Jest tu ktoś, kogo będziesz chciała poznać”.„Kto?”Chyłka czuła na sobie ponaglające spojrzenie Zawady i nie mogła przestać myśleć o tym, że w Żelaznym & McVayu żadna młoda prawniczka z brojlerni nie wytrwałaby w jej gabinecie tak długo w jednym kawałku.„Kojarzysz Kazimierza Halskiego?” – odpisał Daniel. „Wiadomka, że kojarzysz, bo to pewnie twój kandydat. Anyway, jest tu szef jego kampanii i chce, żebyś go broniła”.Joanna przez moment się wahała.„Idziesz or what?”Chyłka nabrała głęboko tchu, starając się uspokoić. Znajdowała się w piekle, na samym dnie ostatniej strefy dziewiątego kręgu, gdzie według Dantego trafiali ci, których grzechy były wprost telefon, a potem minęła aplikantkę i wyszła na korytarz. Ruszyła w kierunku najbardziej reprezentacyjnej sali konferencyjnej, choć po drodze najchętniej zajrzałaby na moment do Oryńskiego. Wystarczyłaby krótka chwila, żeby Chyłka nieco się uspokoiła – Kordian miał jednak swoje obowiązki i własną sprawę. Trzygłowa Hydra Moczarowa pilnowała, by razem żadnej nie weszła do pomieszczenia bez pukania. Jak wszystkie inne, także to było niemal całkowicie przeszklone i idealnie Halski od razu się podniósł i przywołał na twarz blady uśmiech. Był nieco młodszy od znanego brata, miał łagodniejsze rysy twarzy i oczy, w których nie widać było bolesnych przeżyć.– Pani mecenas, bardzo mi miło – odezwał się, podając jej lekko nią potrząsnęła, a potem usiadła na wolnym miejscu między Messerem i Kratem.– Zależało mi na pani obecności, ponieważ…– Ponieważ gdyby znalazł pan lepszą prawniczkę, dostałby pan Nobla z chemii za odkrycie dotychczas nieznanego pierwiastka – docenił reakcję, kiwając głową.– Śledziłem pani sprawy. Ta obrona Tadeusza Tesarewicza i sędziego Sendala to były prawdziwe przyjrzała się rozmówcy. Oczywiście, że najlepiej kojarzył te procesy, które miały coś wspólnego z polityką – żył nimi tak, jak każdy, kto interesował się tematem.– Może być pan pewien, że przy pańskiej obronie nie będzie inaczej – odezwał się Wojciech chrząknął cicho, Kosmowski zerknął przelotnie na Joannę.– Wolałbym jednak, żeby było – odparł Halski.– W jakim sensie?– Tamte sprawy zostały mocno nagłośnione w mediach. Mnie i mojemu bratu zależy na tym, żeby w tym wypadku było westchnęła.– Dobra – rzuciła. – Co konkretnie zrobiłeś?– Nic.– Jasne. Brenton Tarrant też nic nie zrobił, a pięćdziesiąt jeden osób w meczecie Al Noor i centrum islamskim w Linwood po prostu wpadło pod kule z jego niemal niezauważalnie westchnął i bynajmniej nie wydawał się urażony uwagą rzuconą przez Chyłkę. Może był przygotowany na to, co go czeka podczas rozmowy z nią. A może był jeszcze większym ekstremistą niż jego brat i kandydat na prezydenta – i nawet porównanie z najkrwawszym zamachowcem w historii Nowej Zelandii mu nie nie sposób było stwierdzić, jakie ma poglądy ani kim jest. O Kazimierzu Halskim wiadomo było niemal wszystko – znany opozycjonista, lider Jedności Obozu Narodowego i skrajny prawicowiec z krwi i kości. Jego brat zawsze trzymał się z dala od polityki, zdawało się, że bardziej interesował go biznes – aż do teraz, kiedy został szefem sztabu.– Moim jedynym przewinieniem jest to, że zaangażowałem się w kampanię brata – podjął Mirek. – I ktoś postanowił to wykorzystać.– Kto?– Przypuszczalnie ktoś ze sztabu obecnej prezydent. Nie jest żadną tajemnicą, że idą w sondażach łeb w łeb, a mój brat z każdym dniem poszerza elektorat. W grupie wiekowej…– Hola – przerwała mu Joanna. – Polityka interesuje mnie w tej chwili tak bardzo, jak okres godowy koziorożca syberyjskiego w górach uniósł brwi.– Chcę tylko wiedzieć, w jak głębokie gówno wdepnąłeś, jeśli mam cię z niego trzej imienni partnerzy poruszyli się nerwowo, a Mirek pokiwał głową, wyraźnie zadowolony z faktu, że może liczyć na taką obronę, jaką sobie wymarzył.– Pewna dziewczyna zamierza oskarżyć mnie o współżycie – zmrużyła oczy i krytycznym wzrokiem otaksowała rozmówcę.– Nic dziwnego. Też żądałabym nie doczekała się takiej reakcji, jakiej się spodziewała.– Niezupełnie o to chodzi – odparł Halski. – Twierdzi, że w momencie, kiedy doszło do zbliżenia, nie miała jeszcze piętnastu natychmiast się odsunęła.– Chyba cię, kurwa…– Zarzuca panu gwałt? – włączył się szybko Messer.– Nie. Według tego, co przedstawiła, wyraziła zgodę na stosunek.– To bez znaczenia – włączył się Krat. – Poniżej piętnastego roku życia prawo nie dopuszcza świadomego wyrażenia wzruszył ramionami, a potem ciężko wypuścił powietrze nosem i spojrzał na Joannę.– Widzę, że nie jest pani przesadnie się podniosła, a Kosmowski natychmiast posłał jej ostrzegawcze spojrzenie. W Żelaznym & McVayu zdążył poznać ją na tyle dobrze, by wiedzieć, czego powinni się teraz spodziewać.– Nie bronię pedofili – wypaliła.– W takim razie nie ma problemu, bo ja nim nie jestem – odparł szybko Halski. – Nigdy nie współżyłem z żadnym dzieckiem, sama myśl napełnia mnie odrazą. A tej dziewczyny w życiu nie widziałem na oczy.– W takim razie wybronisz się bez trudu. Ale z innym ruszyła w kierunku wyjścia, kątem oka dostrzegając, jak młodsi pracownicy na korytarzu odwracają głowy, udając, że nie przyglądali się szefostwu.– To wszystko ohydna prowokacja obecnej prezydent – dodał Mirek. – Ta kobieta jest zdolna do chwyciła za klamkę.– Dziewczyna nie złożyła nawet zawiadomienia. Poszła z tą historyjką prosto do NSI, licząc na to, że posadzą ją przed kamerami i dadzą jej rozgłos, o którym pewnie jej się zamarzyło. Dziennikarze wykazali jednak elementarną wyjść. Nie słuchać tego człowieka, nie dać się w to wciągnąć. Cokolwiek naprawdę się wydarzyło, w sądzie będzie miało jednoznaczny wydźwięk, a ona obiecała sobie, że nigdy nie będzie broniła kogoś oskarżonego o poprzedniej kancelarii nawet by się nie wahała. Tutaj stąpała jednak po cienkim lodzie.– Reporterzy z NSI najpierw sprawdzili, czy ja i ta dziewczyna kiedykolwiek w ogóle przebywaliśmy w jednym miejscu w jednym czasie. Potem kontaktowali się z moim otoczeniem, odezwali się także do mnie i…– Nic nowego – ucięła Chyłka. – NSI sympatyzuje z jej zaskoczeniu Halski po prostu pokiwał głową.– Dziewczyna też doskonale o tym wiedziała – skwitował. – Zgłosiła się do redakcji tylko po to, żeby wywrzeć presję i przedstawić mi oparła się plecami o szklane drzwi.– Jakie? – rzuciła.– Chce trzystu tysięcy za prychnął, a Messer spojrzał na Halskiego z obojętnością.– Twierdzi, że to niewiele, biorąc pod uwagę, że budżet naszej kampanii wynosi kilka parę za dużo, skwitowała w duchu Joanna, choć na tle wydatków kandydatów PDP i UR to i tak niewiele. Dwie główne partie wyłożą na kampanię dokładnie tyle, ile pozwala prawo, czyli prawie dwadzieścia milionów.– Nie ma żadnych dowodów – dodał Mirek. – To słowo przeciwko słowu, ale szkody, jakie wyrządzi mojemu bratu, będą nieodwracalne. Wszyscy kandydaci podchwycą temat, będzie wałkowany nieustannie w mediach, koloryzowany i przedstawiany na coraz więcej milczała, nie odrywając badawczego spojrzenia od Halskiego.– Te pomówienia zniszczą całe moje życie – kontynuował. – A mojego brata pozbawią szansy na prezydenturę.– I czego konkretnie ode mnie oczekujesz? – rzuciła Chyłka.– Tego, że załatwisz tę sprawę po cichu.– Czyli że zapłacicie jej mniej.– Tak.– Ile?– Nie damy jej więcej niż dziesięć westchnęła głęboko. Może faktycznie nic nie było na rzeczy, skoro nie byli gotowi wyłożyć kwoty choćby zbliżonej do tego, czego żądała ta dziewczyna.– Jeśli się na to nie zgodzi, chcę, żebyś przygotowała uderzenie wyprzedzające – ciągnął Halski. – Trzeba złożyć zawiadomienie do prokuratury za znieważenie i…– Zniesławienie – poprawiła go Joanna. – I to beznadziejny pomysł.– Dlaczego?– Bo lepiej załatwić to powództwem cywilnym o ochronę dóbr osobistych – odparła ciężko. – W postępowaniu karnym wszystko jest utajnione, więc media będą w jego trakcie mogły dowolnie gdybać, głównie na twoją niekorzyść. Cywilne odbywa się na oczach kamer, a oprócz tego kwoty zadośćuczynienia są znacznie wyższe niż nawiązki w karnym.– Tu nie chodzi o pieniądze.– Tyle że one mówią. I to dość głośno – zauważyła Joanna. – Ale to nie wszystko. Przy postępowaniu cywilnym możemy nakazać publikację oświadczenia o określonej przez nas treści w środkach masowego przekazu, a przede wszystkim wystąpić o zabezpieczenie zmarszczył czoło.– Jeśli uprawdopodobnimy swoje roszczenie i wykażemy interes prawny w udzieleniu takiego zabezpieczenia, dziewczyna dostanie zakaz wypowiadania się publicznie na ten był wyraźnie ukontentowany, najpewniej bowiem właśnie na coś takiego liczył.– Czyli bierzesz tę sprawę?– Tego nie powiedziałam.– Ale…– W naszej kancelarii jest kilku prawników, którzy specjalizują się w tego typu kejsach – włączył się Messer. – Zapewniam, że otrzyma pan najlepszą nawet na niego nie spojrzał.– Nie interesuje mnie inny adwokat – oznajmił, skupiając wzrok na ton był na tyle kategoryczny, że w pokoju zaległa niewygodna cisza, której właściwie nie sposób było przerwać tak, by nie urazić klienta. Wszyscy trzej imienni partnerzy patrzyli na siebie jak krowy na pastwisku, a Chyłka czerpała z tego pewną satysfakcję.– Nigdy nie skrzywdziłbym dziecka – dodał Halski. – Sam jestem ojcem dwójki nastolatków.– A Hitler miał psa – odparła Joanna. – I jakimś cudem nie uczyniło to z niego dobrego znów puścił uwagę mimo uszu.– Broniąc mnie, nie tylko uratujesz życie niewinnego człowieka – podjął – ale wywrzesz też realny wpływ na kształt naszego kraju. Zapewnisz zwycięstwo w wyborach człowiekowi, który…– Który i tak ma mój głos, więc nie musisz mnie do niego przekonywać – ucięła Chyłka. – Poza tym wychodzę z prostego założenia, że polityków należy zmieniać dokładnie z tego samego powodu, dla którego zmienia się Halskiego nieco rozpromieniała.– Mark Twain?– Może – odparła Joanna. – I to nie zmienia faktu, że po prostu nie prowadzę takich głową, a potem sięgnął do teczki, którą postawił obok swojego krzesła.– Liczyłem na to, że uwierzy mi pani bez tego – odezwał się, wyciągając dwie kartki. – Ale najwyraźniej potrzeba pani partnerzy pochylili się nad wydrukami, Chyłka skrzyżowała ręce na piersi, wciąż oparta o drzwi.– Co to za rewelacje? – rzuciła.– Materiały od dziennikarzy NSI… a konkretnie informacje, które sprawiły, że zamiast zaprosić dziewczynę przed kamerę, odezwali się do przejrzał szybko obydwie kartki, a potem podniósł wzrok na Joannę.– Dziewczyna startowała w ostatnich wyborach lokalnych z ramienia PDP do rady powiatu – oznajmił.– A parę lat temu pracowała jako wolontariuszka w kampanii prezydenckiej Darii Seydy – dodał Halski. – Według tych materiałów zawsze była zaangażowana politycznie, oczywiście po stronie naszych obeszła powoli stół i zerknęła z góry na materiały. Rzeczywiście wyglądało to jak ustawka Pedepu, co właściwie w świecie polityki nie byłoby niczym dziwnym.– Jest jeszcze coś – dorzucił Mirek i sięgnął po ostatnią z kartek. – Dziewczyna formułowała już identyczne zarzuty pod adresem innego znanego polityka. Być może go podał Joannie wydruk, a ona przesunęła wzrokiem po tekście. Nie spodziewała się znaleźć nazwiska, które tam widniało.– Patryk Hauer.– Na długo, zanim został premierem – oświadczył Mirek. – Był dopiero wschodzącą gwiazdą, nie objął jeszcze tej głośnej komisji śledczej.– Schemat był taki sam?– Podobny. Wtedy dziewczyna zgłosiła się bezpośrednio do niego. Żadnych dowodów, żadnych wcześniejszych powiązań z Hauerem. Zapłacili, ona podpisała, co trzeba, i sprawa została zakopana. Trafiłem na to tylko dlatego, że mój brat ma jeszcze dobrych przyjaciół z czasów walki z komuną, którzy życzą mu odłożyła kartkę i przeszła wokół stołu. Patryka Hauera znała jedynie z doniesień medialnych, ale trudno było wyobrazić sobie, by mógł kiedykolwiek dopuścić się czegoś takiego. A skoro tak, to dziewczyna mogła kłamać także teraz, starając się po raz kolejny powtórzyć trik, który już raz się pomieszczeniu zaległa cisza tak absolutna, że słychać było niewyraźne rozmowy na korytarzu.– A więc… – zaczął Halski.– E! – ucięła od razu Joanna. – Nie przerywa się Chyłce, kiedy wyglądał, jakby miał zamiar schować twarz w dłoniach, a Messer z trudem trzymał nerwy na wodzy. Ostatni z imiennych partnerów robił zaś wszystko, by nie dać po sobie poznać, jak ważne jest to, co teraz powie i reszta doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że Kazimierz Halski wedle wszelkiego prawdopodobieństwa pokona urzędującą prezydent. A kiedy się to stanie, nie zapomni o kancelarii KMK.– Dobra – rzuciła w końcu Chyłka. – Ale mam kilka warunków, które nie podlegają żadnej, kurwa, Oryńskiego, The Warsaw Hub– Zordon! – rozległ się z korytarza głośny krzyk, który bez trudu sforsował teoretycznie dźwiękoszczelne uniósł wzrok znad laptopa akurat w momencie, kiedy Chyłka wpadła do gabinetu. Zatrzasnęła za sobą drzwi i stanęła przed biurkiem, po czym położyła dłonie na biodrach.– Słuchaj – rzuciła.– Zawsze cię słu…– Zostaw wszystko, co robisz, i przygotuj się na przygodę życia.– Muszę?– Tak – odparła Chyłka, nie ruszając się z miejsca.– I na czym ta przygoda będzie polegała?– Na tym, że poprowadzisz ze mną sprawę.– Znowu?Joanna opuściła ręce i położyła dłonie na blacie. Pochyliła się tak, że dekolt zrobił swoje, a Oryński od razu skorzystał z okazji.– Opanuj się, Zordon. Jako nastolatek naoglądałeś się więcej piersi niż twoi przodkowie przez setki odchrząknął i odchylił się na krześle.– Ale nie takich – zaznaczył.– Słuszna podniósł się z krzesła, a potem podszedł do Chyłki i przysiadł na biurku. Było całkowicie białe, w stylu skandynawskim – jak niemal każdy element wystroju kancelarii. Gabinety wszystkich prawników poza imiennymi partnerami były identyczne i Kordianowi kojarzyły się ze szpitalem. Nie narzekał na nie jednak tak bardzo, jak Chyłka. Jej zdawało się w tym miejscu przeszkadzać właściwie wszystko.– Powiesz mi, o co chodzi, czy mam zgadywać?– Będziemy bronić niemal zakrztusił się śliną.– Że co?– To znaczy nie jest pedofilem.– No to teraz wszystko do niego i położyła ręce na jego udach.– Kojarzysz Halskiego? – zmarszczył czoło, sięgając pamięcią wstecz. Nazwisko niemal od razu skojarzyło mu się z jednym.– Dawno nie czytałem Tyrmanda, ale…– Nie chodzi mi o doktora ze Złego, farfoclu.– Farfoclu?Joanna wzruszyła lekko ramionami.– Doszłam do wniosku, że potrzebuję nowych pieszczotliwych określeń na ciebie.– Kiedy?– W tej konkretnej chwili.– I właśnie na to wpadłaś? – spytał Oryński, zsuwając się z biurka, które nagle wydało mu się znacznie mniej stabilne. – Normalni ludzie używają „kotku”, „kochanie”, „słońce”…– Nie jesteśmy normalnymi ludźmi, cielaku.– Racja – przyznał, kładąc ręce na jej biodrach. – To co to za Halski?– Kazimierz. Legenda opozycji, polityczny Clint Eastwood i facet, który po upadku PRL-u chciał rozprawić się z komunistami mniej więcej tak, jak Wielka Orda Czyngis-Chana z podbitymi ludami.– Gość w twoim omiotła wzrokiem Oryńskiego, jakby sama nie była pewna, czy tego rodzaju uwaga jest wciąż aktualna. Przesunęła dłonią po krawacie Kordiana, poprawiła nieco węzeł, a potem podeszła od okna wychodzącego na zachodnią część Woli. Gabinety po drugiej stronie budynku miały zapierający dech w piersiach widok, tutaj wprost przeciwnie – oko było można zawiesić zasadniczo tylko na kominie gazowni PGNiG i majaczących za nim blokach na Odolanach.– To dzięki takim jak on możesz dzisiaj wywalać kasę na nowego iPhone’a, który prawie niczym nie różni się od poprzedniego, a Klara Kabelis może popierdalać sobie po Smolnej z włosami w kolorze bubblegum podrapał się po skroni.– Naprawdę go nie kojarzysz? – rzuciła Chyłka.– Niespecjalnie.– Ale co Paluch powiedział o Białasie, a Szpaku o Bedoesie w relacjach na Instagramie, to się orientujesz stanął obok niej i posłał jej niepewne spojrzenie.– Kontroluję, co robisz w sieci, Zordon.– Oczywiście – mruknął.– Muszę trzymać rękę na pulsie. Jak tylko zaczniesz czytać o wychowywaniu dzieci, najlepszych wózkach, najmniej podrażniających pupkę niemowlęcia pieluszkach i tak dalej, zwijam się z tego chrząknął niepewnie i obrócił się do niej.– Więc co z tym Halskim?– Nic. Chodzi o jego głęboko tchu, a potem zrelacjonowała mu całą rozmowę z Trzygłową Hydrą Moczarową i Mirkiem. Kordian słuchał z coraz większym niedowierzaniem, doskonale pamiętając jej solenne postanowienie, że nigdy nie wystąpi w obronie kogokolwiek oskarżonego o skończyła, oparł się plecami o wysokie okno i zmrużył oczy.– Co ci nie pasuje? – rzuciła Chyłka.– Wszystko. Nie masz powodu, żeby bronić tego faceta.– Jedyne, czego nie mam, to wybór, Zordon.– Oj na niego z rezerwą.– Gdybyś nie chciała, znalazłabyś sposób, żeby nie wziąć tej sprawy – zauważył. – A zamiast tego zgodziłaś się niemal natychmiast. O co chodzi?– O to, że dziewczyna najpewniej powtarza zagranie z Hauerem. Wykorzystuje coś, czego nie powinna, i pluje w twarz wszystkim prawdziwym ofiarom przemocy seksualnej. Nawet gorzej, niż robiła to westchnął i też oparł się o szybę. Oboje przez moment wodzili wzrokiem po ascetycznym pokoju.– I to cię tak bulwersuje?– Jak widzisz.– Sama nigdy nie sięgnęłaś po podobne zagrania na sali sądowej?Obróciła do niego głowę, a potem machinalnie potarła bliznę na szyi.– Raz. Paręnaście lat temu – przyznała. – Broniłam chłopaka, który nie zasługiwał na to, żeby resztę życia spędzić w więzieniu. Jego dziewczyna skłamała, że została przez kogoś wykorzystana.– Tak czy inaczej, nie o to chodzi – odparł bez wahania Kordian. – Jego brat nie ma znaczenia, wysokie prawdopodobieństwo ściemy też nie. Obiecałaś sobie, że nie poprowadzisz nigdy takiej sprawy.– No.– Więc co się zmieniło?– ten ton doskonale i nawet bez patrzenia na Chyłkę mógł stwierdzić, że uśmiecha się pod nosem.– To znaczy? – odsunęła sobie jego krzesło, a potem usiadła i wyłożyła nogi na biurku.– Cierpię tu na monachopsję, Zordon.– Na co?– Doskwiera mi subtelne, ale uporczywe i ustawiczne poczucie, że jestem nie na swoim miejscu.– To w ogóle prawdziwe słowo?Założyła ręce na karku i rzuciła mu krótkie spojrzenie.– Od kiedy je wypowiedziałam, tak – odparła. – Poza tym skup się na meritum.– Którym jest to, że…– Że nie mogę tu, kurwa, dłużej uznał w duchu, że właściwie mógł sam sobie odpowiedzieć.– Chcę z powrotem do Skylight, do Costy, nawet do gabinetu tej nędznej kreatury międlącej spinki. W dupie mam wysokie biurowce i nową dzielnicę biznesową, wolę stare śmieci pod Patykiem.– Wiem, ale…– Od pewnego czasu układam pewien plan – ucięła.– To nie brzmi dobrze.– Dokładnie to samo sobie myślisz, kiedy rano dzwoni budzik. A on robi tylko to, do czego został stworzony.– Yhm…– Ja zostałam zaprojektowana do siania chaosu, Zordon.– Zdążyłem się już o tym…– I zamierzam go tutaj zaprowadzić – przerwała mu i wbiła nieruchomy wzrok w drzwi. – Nazwałam tę inicjatywę Generalplan.– O, świetnie. Hitlerowska terminologia z pewnością świadczy o tym, że to będzie wyjątkowo szlachetna misja.– To nie ma związku z nazizmem.– A jednak używasz niemieckiego tylko wtedy, kiedy chcesz niszczyć przewróciła oczami.– Zresztą na cokolwiek wpadłaś, nie zrobisz z tego miejsca drugiego Żelaznego & McVaya, nie ściągniesz tutaj Costy, no i Pałac Kultury wedle wszelkiego prawdopodobieństwa też się nie ruszy.– Nie to mam w planach.– A co?Szturchnęła go lekko łokciem i posłała mu uśmiech.– Zaprowadzimy tu taki burdel, że największe tąpnięcie w śląskich kopalniach będzie jak lekki wstrząs.– Znaczy?– Wszystko po kolei – odparła Joanna i podeszła do laptopa. Podniosła klapę, a potem wpisała w Google imię i nazwisko dziewczyny, która chciała wyciągnąć od Halskich zapłatę za milczenie. – Połowę warunków, które postawiłam, te trzy miernoty spełnią dopiero po wygraniu pochylił się nad komputerem, jedną rękę kładąc na plecach Chyłki, a drugą podpierając się o blat. Wciąż nie patrzył na ekran.– To, że nie mają tutaj specjalisty do spraw pozyskiwania informacji, jest skandalem – burknęła. – Muszą wyhodować sobie Kormaka.– O ile wiem, on przyszedł na świat w klasyczny dla ssaków sposób.– Żartujesz? Takie osobniki są genetycznie modyfikowane i inkubowane. W środowisku naturalnym nie uśmiechnął się lekko, a potem zerknął na monitor i nagle zamarł. Miał wrażenie, że świat wokół niego skurczył się do wąskiej przestrzeni, która dzieliła jego oczy od monitora.– Ale dopóki nie mamy tu informatycznego cyborga, musimy sami…Chyłka urwała, orientując się, że coś jest nie tak.– O co chodzi? – niepewnie podniósł rękę i wskazał laptopa.– Ta dziewczyna…– No?– Chyłka, ja ją obróciła się raptownie w jego kierunku, a on wzdrygnął się, jakby kopnął go prąd. Cofnął rękę z jej pleców i się wyprostował.– A raczej znałem – dodał. – Ona nie żyje od jakichś… dziesięciu Caffè Nero, ul. ProstaWłaściwie nie trzeba było opuszczać The Warsaw Hub, by napić się kawy – na parterze znajdował się lokal, który miał wszystko, czego Chyłka potrzebowała o tej porze dnia. Wolała jednak wyjść z budynku, bo im dalej od kancelarii KMK się znajdowała, tym lepiej się prawników usiadło na stojących naprzeciw siebie fotelach przy oknie, a potem pochyliło się nad niskim stolikiem. Ich gorące kawy jeszcze parowały – Chyłka wzięła średnią americanę, Zordon wybrał karmelową mochę z bitą śmietaną na mleku bez laktozy, a do tego dorzucił kokosowego go niemal od razu, kubek też szybko opróżnił do połowy.– To cukrowe plugastwo w niczym ci nie pomoże, nerwowo głową, jakby dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę.– Mów, co to za dziewczyna – dodała Joanna.– Lepiej ty mi powiedz, dlaczego nieżyjąca osoba miałaby…– Cichaj – ucięła. – I nadawaj powoli, jakbyś wpisywał jakieś hasło po dwóch nieudanych usta i odsunął talerzyk z okruchami muffina.– Dobra – rzucił. – Znałem tę dziewczynę całkiem dobrze, chodziła ze mną do szkoły.– Jakiej?– Do liceum.– Którego?– Przy Popiełuszki. Imienia Sempołowskiej, numer…– Do jednej klasy?– Nie, do równoległej – odparł Oryński i zgarbił się jeszcze bardziej. – I czuję się jak na przesłuchaniu.– Zaraz poczujesz się jak na wygnaniu. Dawaj odchrząknął i zerknął w kierunku ciast znajdujących się za ladą, jakby w nich upatrywał ratunku.– Była najbliższą przyjaciółką mojej ówczesnej dziewczyny – powiedział.– Miałeś kogoś przede mną, Zordon?Posłał jej krótkie spojrzenie, a potem wziął niewielki łyk kawy.– Chodziliśmy ze sobą jak na tamte warunki dość długo, bo pół roku.– Łał – odparła Joanna i zagwizdała pod nosem. – Mój najtrwalszy związek w liceum wytrzymał jedną czwartą tego okresu. Jak się nazywała ta nieszczęśnica?– Asia. Asia Piechodzka.– Nieźle – rzuciła z przekąsem Chyłka. – A ta, która teraz najwyraźniej pośmiertnie oskarża Halskiego?– Kinga – odparł Oryński i westchnął. – Chodziły do jednej klasy już w podstawówce, przyjaźniły się dość blisko. Często była z nami na jakichś imprezach albo w pubach, ale właściwie nigdy nie miałem okazji dobrze jej poznać. Zdawała się zamknięta w patrzyła na niego z niedowierzaniem.– Co? – rzucił.– Próbuję zwizualizować sobie ciebie na licealnej obrócił głowę w kierunku okna i powiódł wzrokiem za przejeżdżającym autobusem.– Możemy wrócić do tematu?– Dawaj.– Jakieś dziesięć lat temu gruchnęła wiadomość, że Kinga nie żyje. I całkiem możliwe, że kojarzysz, w jaki sposób umarła.– Hę?– Było o tym dość głośno, oczywiście bez personaliów. Rzuciła się pod wagon metra na placu rzeczywiście przypominała sobie, że do podobnego zdarzenia doszło. Właściwie o każdym mówiło się dość dużo, bo przez te wszystkie lata działania metra prób samobójczych było ponad dwadzieścia, ale udanych około dziesięciu.– Byłem na jej pogrzebie, Chyłka. Swoją drogą tam ostatni raz widziałem się z Asią, gdyby cię to napiła się americany.– Nieważne – dodał Kordian. – W każdym razie ktoś podszywa się pod Kingę.– Co ty powiesz?– Ale dlaczego? – ciągnął, jakby nie usłyszał uwagi. – Jaki jest sens w próbie wymuszenia okupu, kiedy jedyny świadek nie żyje? I jakim cudem Halscy się nie zorientowali?– Sam mówiłeś, że imię i nazwisko nie pojawiło się w mediach – odparła spokojnie Chyłka. – I może Kinga nie była jedynym świadkiem.– też wyjrzała za okno, zmagając się z potrzebą, która zawsze nachodziła ją w podobnych chwilach. Oddałaby połowę kolekcji płyt Iron Maiden za możliwość wyjścia przed kawiarnię i wyciągnięcia paczki się odsunąć te myśli i skupić na tym, co w tej chwili było najważniejsze. Sprawa, która przed momentem wydawała jej się całkiem prosta, teraz ewidentnie miała drugie dno.– Kinga wspominała kiedyś o sprawie Hauera? – odezwała się Chyłka. – O tym, że dostała od niego pieniądze?– Nie. Zresztą musiała je od niego wyciągnąć dużo później, kiedy był już w miarę znanym politykiem. Pewnie była już na studiach, a ja nie miałem wtedy kontaktu ani z nią, ani z używał tego zdrobnienia, Joanna czuła się co najmniej nieswojo. Robiła jednak wszystko, by nie dać tego po sobie poznać.– A do samego rzekomego gwałtu miało dojść, kiedy była małoletnia, nie? – ciągnął Oryński. – Czyli jeszcze przed tym, jak trafiła do układała sobie to wszystko w głowie. Wciąż nie wierzyła, żeby Patryk Hauer był zdolny do tego, co zarzucała mu dziewczyna. A więc jej wiarygodność należało podać w upływ czasu między zdarzeniem a próbą wyciągnięcia go na światło dzienne nie miał dla Joanny znaczenia. Doskonale wiedziała, że długa zwłoka nie przemawia na niekorzyść ofiary.– Potrzebujemy więcej informacji – oznajmiła.– Wyświetlić na niebie Kormakosygnał?– Nie. Kościotrup jest z Anką gdzieś za granicą w sprawie małego. Chyba w Wielkiej potrząsnął głową, jakby dopiero teraz uświadomił sobie, że planowali wyjazd od pewnego czasu.– Faktycznie – odparł. – W takim razie…– W takim razie zostaje nam albo wizyta w Pałacu Prezydenckim, bo to właśnie tam urzęduje jedyna osoba, która może coś wiedzieć, albo u twojej byłej dziewczyny.– Z dwojga złego wolałbym tę pierwszą nie umknęło, że nie zabrzmiało to zbyt przekonująco. Raczej jak próba zbudowania dystansu tam, gdzie go nie ma.– Wiesz, co robi teraz ta twoja Asia? – spytała Chyłka.– Pracuje gdzieś w Galerii Młociny, widziałem u niej na stories filmik z odstawiła kubek i wbiła wzrok w oczy Oryńskiego.– No co? – spytał.– Nie podejrzewałam cię o podglądanie swoich byłych na Instagramie. Głównie dlatego, że nie sądziłam, żebyś jakiekolwiek miał.– Nie podglądam, po prostu…– Ci się skrzywił się i poruszył nerwowo, jakby rzeczywiście coś przeskrobał.– Samo leci, jak już włączysz jedną relację.– Tłumaczyć się będziesz później – odparła Chyłka. – Teraz ustal, gdzie konkretnie możemy ją znaleźć.– Chyba w jednym ze sklepów pokręciła głową z niedowierzaniem, a potem szybko dopiła resztkę kawy i skinęła na Oryńskiego. Po kilku minutach byli już na parkingu podziemnym The Warsaw Hub i szli w kierunku czarnej iks wsiedli do środka, Chyłka wybrała numer, który dziś rano zapisała w komórce, a potem włączyła głośnomówiący.– Nie spodziewałem się wieści tak szybko – rozległ się głos Mirka.– Nie dzwonię z odpowiedziami, tylko z pytaniami – odparła Joanna. – I jak tylko zaczniesz kręcić, rozłączam się, uprzednio kazawszy ci jej cisza, a Zordon posłał jej pytające spojrzenie. Większość klientów przełykała gorzką pigułkę, jaką była obcesowość Chyłki, ale szef sztabu człowieka, który miał zostać kolejnym prezydentem kraju, mógł nie być na to gotowy.– Więc? – rzucił Halski. – Dlaczego nie pytasz, tylko tracisz czas na milczenie?– Czekałam na reakcję.– W takim razie ją dostałaś. Wal odpaliła silnik i wycofała z miejsca parkingowego tak szybko, że nie sposób było upewnić się, czy nic nie jedzie.– Dziewczyna, która was szantażuje, nie żyje od jakichś dziesięciu lat.– Słucham?– Zrobiła z siebie naleśnika na placu przez moment nie odpowiadał, przekazując komuś wiadomość. Być może bratu? Nie, Kazimierz Halski miał w tej chwili lepsze rzeczy do roboty niż samodzielne zapobieganie temu kryzysowi.– Ktoś najwyraźniej postanowił ją wykorzystać – dorzuciła Joanna. – Jak się z wami kontaktował?– Tylko mailowo, nie mieliśmy powodów sądzić, że…– Podeślij mi adres, z którego pisano.– Oczywiście – odparł szybko Mirek. – Ale w takim razie to chyba rozwiązuje sprawę?– rozległy się ciche głosy, a Chyłce przeszło przez myśl, że rozmówca musi zasłaniać ręką mikrofon.– Halo – mruknęła z moment żadna odpowiedź nie nadchodziła.– Hej! – krzyknęła Chyłka.– Już jestem.– To spręż się trochę, bo ewidentnie masz refleks szachisty korespondencyjnego.– Dobrze – odparł natychmiast Halski, jakby faktycznie nie chciał drażnić prawniczki. – Ale dlaczego mówisz, że to tylko może rozwiązywać sprawę? Było słowo przeciwko słowu, a teraz…– Słowo na waszą niekorzyść wypowiada ktoś inny.– No i? To tylko informacje z drugiej ręki.– O ile ten ktoś nie ma dowodów – zauważyła Joanna, wyjeżdżając na na Towarowej, a potem skierowała się w stronę ronda Daszyńskiego i wcisnęła gaz do dechy. Żeby dostać się na Młociny, trzeba będzie przebić się przez całą Wolę, Żoliborz i Bielany, ale o tej porze nie powinno to zająć więcej niż dwadzieścia minut.– Nie można mieć dowodów na coś, do czego nie doszło – odezwał się ze spokojem Halski. – Tak samo było z Hauerem.– Tyle że dowody można znów zamilkł, a Chyłka uznała, że najwyższa pora kończyć tę konwersację.– Możesz wybadać dokładniej tę sprawę Hauera? – rzuciła.– Nie – odparł bez wahania Mirek. – Dowiedziałem się wszystkiego, czego mogłem. Więcej wie chyba tylko jego żona. Ewentualnie ktoś z ich bliskiego otoczenia… o ile jakieś mieli w tamtym zerknęła na Zordona i zaklęła w duchu. Jakiekolwiek informacje o tamtej sprawie mogłyby rozwiać choć część wątpliwości.– Postaraj się – rzuciła. – My w tym czasie przepytamy psiapsi.– Przepraszam… kogo?– Przyjaciółkę Kingi.– Bliską?Joanna skinęła ręką na Oryńskiego, a ten cicho odchrząknął.– Na tyle, że może wiedzieć coś o tamtych zdarzeniach z Hauerem – odezwał się. – Ale szczerze mówiąc, nie wygląda to najlepiej.– Znaczy?– Mamy oskarżenie o obcowanie płciowe z małoletnią i ofiarę, która dziesięć lat temu wpadła pod pociąg metra – odparł ciężko Kordian. – Media zrobią z tego gównoburzę, a Twitter ogłosi halskiisoverparty.– No dobrze… – westchnął pod nosem Mirek. – Więc trzeba to zdusić w zarodku. Znajdźcie osobę, która rzuca te fałszywe oskarżenia, wynegocjujcie, co się da, i każcie podpisać tak mocne papiery, że za piśnięcie słówka będzie można oberżnąć jej język.– Taki mamy podziękował, a potem rozłączył się, nie czekając na odpowiedź. Podobnie jak Chyłka, uznawał przyjaciółkę Kingi za całkiem niezły trop. Najpewniej wiedziała o sprawie z Hauerem i mogła znać osoby, którym zwierzała się rzekoma krąg podejrzanych, a potem zaczną przyciskać jednego za drugim. Na własnych warunkach, bez anonimowych negocjacji za pośrednictwem wcisnęła nieco mocniej gaz, by zdążyć na zielone światło na rondzie „Radosława”.– Naprawdę bierzesz Asię pod uwagę? – odezwał się ni stąd, ni zowąd znów zabrzmiało jak policzek. Kiedy się do tego przyzwyczai?– Może.– Bo?– Ktokolwiek wiedział o wymuszeniu kasy od Hauera, postanowił powtórzyć tamten myk. A sam mówisz, że Kinga była jej najbliższą zgodził się krótkim kiwnięciem głowy, które nie wypadło przekonująco, a Chyłka posłała mu równie krótkie spojrzenie.– Wyglądasz, jakbyś właśnie się dowiedział, że dziewica Maryja jest wymieniona w Koranie znacznie więcej razy niż w Biblii – mruknęła.– A tak jest?– piątka nieco za ostro pokonała łuk ronda i ledwo zmieściła się na swoim pasie na alei Jana Pawła II.– Myślisz, że to nie ona? – rzuciła Joanna.– Nie wydaje mi się, żeby była zdolna do czegoś takiego.– Przez lata mogła się wyjrzał na mijaną przez nich po prawej stronie Arkadię.– Sam nie wiem – odparł. – To była dziewczyna z gatunku tych dobrze się uczących, niepijących zbyt dużo, niebalangujących do rana.– Klasyczny typ Zordonowski – zauważyła Chyłka. – Dopóki nie poznałeś odwrócił głowy, pogrążony we własnych myślach.– Nieustannie rozważna, nikt nigdy nie widział, żeby porządnie się upiła. Zawsze jedno piwo i koniec. Żadnych fajek, żadnych kłótni z innymi, żadnego podpadania nauczycielom. Nigdy nikomu nie robiła gnoju i…– Dobra, dobra. Mogę sobie dopowiedzieć który Joanna miała w wyobraźni, był dość wyraźny i wpisywał się w pewien stereotyp. Tym większe było jej zaskoczenie, kiedy w końcu odnaleźli Aśkę w sklepie obuwniczym w Galerii figura, długie blond włosy, tatuaże widoczne na szyi i nieco zbyt błyszczące oczy bynajmniej nie pasowały do wyobrażeń kobieta zobaczyła Oryńskiego, zastygła w całkowitym bezruchu. A kiedy dwoje prawników powoli podeszło do lady, Aśka wyglądała na gotową, by natychmiast uciec.– Kordian… – rzuciła cicho, jakby coś w niej zmrużyła oczy, badawczo jej się przyglądając. Reakcja bynajmniej nie należała do normalnych, a Joanna uświadomiła sobie, że między nimi najwyraźniej jest coś, o czym ona sama nie Młociny, BielanyOryński przypuszczał, że to on będzie prowadził tę rozmowę, ale Chyłka szybko rozwiała jego złudzenia. Położyła ręce na ladzie, rozsunęła je, a potem spiorunowała Asię wzrokiem tak stanowczym, że ta mimowolnie się cofnęła.– Teraz wołają go Zordon – rzuciła, po czym z trzaskiem położyła na blacie swoją zerknęła na nazwisko rozmówczyni i lekko otworzyła usta.– A ty powinnaś dwa razy zastanowić się nad formą imienia, której używasz – dodała Chyłka.– Co proszę?– Zaraz potem powinnaś poprosić szefa o przerwę, bo rozmowa z nami trochę wydawała się tak głęboko zaskoczona tą niespodziewaną wizytą, że chyba nie do końca odnotowywała słowa Chyłki. Patrzyła w milczeniu na Oryńskiego, jakby czekała, aż to on się odezwie.– Wywieszaj tabliczkę i idziemy – dodała ton, agresywna mowa ciała i seria rozkazów właściwie jasno dawały do zrozumienia, że Chyłka wzięła osłupienie tej kobiety za dowód na to, że to właśnie jej szukali. Szok Aśki zdawał się jednak wywołany obecnością nie tyle prawników, ile Kordiana.– Jest tu jakaś kafejka? – dorzuciła Joanna.– Ale…– Jest czy nie?– Costa Coffee jest na poziomie zero, ale nie mogę tak po prostu…– Możesz – odparła Chyłka, a potem ku zaskoczeniu kobiety przeszła na drugą stronę blatu. Przez moment czegoś szukała, po czym triumfalnie uniosła kartkę z napisem „ZARAZ WRACAM”.Umieściła ją na drzwiach i skinęła głową na Aśkę.– Pani zwariowała?Joanna rzuciła okiem na Oryńskiego.– Przyjęłam oświadczyny tego modelowego okazu maczyzmu, więc chyba tak. Ale nie o mnie będziemy gadać, tylko o waszej wspólnej znajomej.– Nie zdawała się powoli odzyskiwać równowagę, którą straciła na samym początku, kiedy dwoje prawników bez ogródek wtargnęło do środka.– Zrozumiesz wszystko przy kawie. No, dawaj, Asianna.– Mówiłam, że nie mogę teraz westchnęła i w końcu najwyraźniej uznała, że nie ma sensu tracić czasu. Zamknęła drzwi, ale nie pofatygowała się o to, by zdjąć kartkę.– Trudno – odparła. – Będziesz spowiadać się tutaj.– Nie mam z czego. I nie wiem, co to w ogóle…– Zacznijmy od powodu, dla którego cała zbladłaś, kiedy tylko weszliśmy do rzuciła Kordianowi krótkie spojrzenie, które nie umknęło Joannie. Jeśli do tej pory faktycznie niewłaściwie rozczytywała jej reakcje, to teraz z pewnością dało jej to do myślenia.– Dawno się nie widzieliśmy – odezwała się Aśka.– Fakt – przyznał Oryński, w końcu uznając, że pora włączyć się do rozmowy.– Ile to będzie? Z sześć lat?– Jakoś tak. Może z w końcu na dłużej zawiesiła spojrzenie na jego oczach i dopiero teraz zaczęła sprawiać wrażenie nieco bardziej opanowanej. Kordian wprost przeciwnie.– Dobra – rzuciła Chyłka i głęboko westchnęła. – Wy sobie powspominajcie, ja poczekam w Costa Coffee. Jak skończycie, Oryński zdążył zaoponować, Joanna odwróciła się i ruszyła w kierunku korytarza. Szybki rzut oka na jej twarz wystarczył, by Kordian zrozumiał, że właśnie został wyznaczony do tego, by samodzielnie wyciągnąć coś ze starej nie był to najgorszy pomysł, skwitował w duchu.– O co chodzi, Kordian? – odezwała się Asia, kiedy zostali sami. – Czego ode mnie chcecie?– Tylko kilku informacji.– Na jaki temat?Oryński podparł się jedną ręką o ladę i przekrzywił, jakby łupało go w krzyżu. Wiedział, jak bolesne będzie dla byłej dziewczyny wracanie do wydarzeń, których przez lata unikała jak ognia.– Na temat Aśki momentalnie przybrała posępny wyraz.– Wiem, że to trudne, ale…– Dlaczego do tego wracasz? – ucięła Asia. – Pojawiły się jakieś nowe informacje?Pytała, jakby się tego spodziewała, jakby na to czekała. Kordian po raz pierwszy dostrzegł w jej oczach coś, co kazało mu sądzić, że być może nie do końca wierzy w wersję z samobójstwem.– Nie – odparł szybko Oryński. – Po prostu badam tę sprawę.– Po co?– Może okazać się przydatna przy uniosła bezradnie wzrok, zapewne uświadamiając sobie, że nie usłyszy od niego żadnej konkretnej informacji. Lepiej było jak najszybciej skończyć tę rozmowę, uznał Oryński, zanim rozmówczyni zyska pewność, że ta niczego dobrego jej nie przyniesie.– Nie kojarzysz, czy Kinga kiedykolwiek wspominała o Patryku Hauerze? – odpowiedzieć, Asia zmarszczyła czoło i popatrzyła na niego podejrzliwie.– A może pośrednio wspominała o jakimś polityku? Pośle?– Ale dlaczego mnie o to pytasz?– Bo byłaś jej najlepszą przyjaciółką.– Tak, Kordian, wiem – odparła nieco poirytowana. – Ale czemu chcesz coś wiedzieć o tej sprawie?– A więc była jakaś sprawa?Aśka poruszyła się nerwowo, a potem pokręciła skończyła się szybciej, niż Oryński się spodziewał. Po chwili dostał od byłej dziewczyny wizytówkę, kilka słów na pożegnanie, a potem został niemal wyrzucony ze sklepu. Miał wrażenie, że jeszcze chwila, a Asia wezwałaby przez moment przed obuwniczym z wizytówką w dłoni, starając się pozbierać myśli. Aśka zdjęła z szyby kartkę, ani razu na niego nie patrząc. Było jasne, że nie ma tutaj więcej czego dołączył do Chyłki, ta akurat dopijała kawę. Od razu wychwyciła, że coś jest nie tak.– Czekaj, nie mów – rzuciła. – Asianna po wspominkach uświadomiła sobie, że cała trauma w jej życiu jest pokłosiem dawnego związku z tobą.– wstała od stolika.– Widzę przecież, że gówno ugrałeś.– Tak, ale…– Co powiedziała?– Nic. Kompletnie nic – odparł ciężko Oryński. – Oprócz tego, że nie będzie z nami rozmawiać bez swojego prawnika.– Co?Kordian położył na stole kartonik, jakby obchodził się z czymś, co może stanowić realne zagrożenie. Oboje spojrzeli na numer telefonu, adres przy ulicy Mrągowskiej i dane widniejące na niezbyt dobrze zaprojektowanej wizytówce.„Kancelaria Adwokackaadw. Artur Żelazny”.5Kancelaria KMK, The Warsaw HubChyłka szła przez korytarz, jakby przebijała się przez niewidzialne zastępy wrogiej armii. W istocie jednak nie napotkała na swojej drodze nikogo, bo open space w wypadku tego przybytku rzeczywiście był zatrzymała się przed gabinetem jednego z imiennych partnerów, który przed chwilą w niezbyt zawoalowany sposób dał jej do zrozumienia, że chce wiedzieć, jak postępuje wbiła wzrok w widniejące na szybie imię i nazwisko. Paweł Messer. Przez lata jej główna konkurencja na salach sądów karnych w Warszawie. Ucieleśnienie wszystkiego tego, co z palestrą było nie w facet, z którym wylądowała w łóżku, kiedy lata temu sięgnęła alkoholowego dna. Przez pewien czas obok Szczerbińskiego i Williama ten człowiek był jednym z podejrzanych o spłodzenie pasożyta – i niegdyś Chyłka liczyła, że to właśnie na niego padnie. Z dwoma pozostałymi musiałaby jakoś się układać. Z Messerem bynajmniej, po prostu usunęłaby go ze swojego do środka bez siedział na fotelu przy oknie, wyciągnąwszy nogi na podnóżku. Mebel był nie byle jaki – od razu dało się rozpoznać charakterystyczny eames lounge chair. W tym wypadku nie była to replika za parę tysięcy, ale oryginał za jakieś trzydzieści.– I jak? – odezwał się Messer, obracając do niej głowę. – Jakiś update?– Taki, że musisz wreszcie przestać używać głowy wyłącznie jako pojemnika na założył nogę na nogę i rozsiadł się wygodniej.– A jeśli chodzi o twój case?– Jest postępowy.– Czyli?Chyłka przysiadła na skraju biurka, wcześniej odsunąwszy plik kartek.– Wygląda na to, że znaleźliśmy dziewczynę, która szantażuje Halskiego – odparła.– Co to za jedna?– Szkolna miłość ściągnął brwi, jakby nie był do końca pewny, czy to rzetelna informacja, czy może zwyczajowe wciskanie kitu.– Jak się nazywa?– Asianna Piechodzka. Lat tyle co Zordon, szczupła, zgrabna i powabna.– Przyznała, że to ona za tym stoi?– Pośrednio – odparła ciężko Joanna. – Kiedy ją o to zapytał, w odpowiedzi dała mu wizytówkę swojego w końcu zdjął nogi z podparcia, a potem obrócił fotel w kierunku Chyłki.– Kto ją reprezentuje?– ostentacyjnie westchnął.– Kurwa mać, sfokusuj się na chwilę i po prostu zbriefuj mi, co się dzieje – rzucił. – Jasne?Może rzeczywiście powinna załatwić to jak najszybciej i mieć z głowy obcowanie z człowiekiem, który normalnie doprowadzał ją do furii – a w sytuacji, kiedy był jej przełożonym, efekt był że Kosmowski dogadał się z nim i Kratem, by wysadzić z siodła Czymańskiego. Wszyscy trzej nadawali na tych samych falach, posługiwali się tym samym językiem i mieli równie niskie mniemanie o każdym, kto nie był nimi.– Żelazny – odparła Joanna.– No way.– Prowadzi jednoosobową kancelarię w Wawrze.– Daleko go wywiało – zauważył Paweł. – Kolnęłaś już do niego?– Nie. potarł czoło, przywodząc na myśl szefa zmęczonego niekompetencją pracowników.– Jestem z nim umówiona za dwie godziny pod nie był przypadkowy. Chyłka zamierzała usiąść z Arturem w miejscu, z którego będą mieli dobry widok na Skylight. Chciała, by Żelazny czuł, co już stracił – i co jeszcze może stracić, jeśli nie zatańczy tak, jak mu z Kordianem zagrają.– Wiadomo, czy dziewczyna ma cokolwiek na poparcie swoich zarzutów?– Jeszcze nie.– A ty masz coś na nią?Chyłka lekko pokręciła głową, starając się zignorować obcesowy ton i fakt, że odpytywanie jej wyraźnie sprawiało Messerowi przyjemność. Skurwysyn. Jeszcze nie tak dawno temu to jej kariera rozwijała się szybciej, ona miała więcej perspektyw i to ją umieszczano ponad tym kutasem w rankingach. Teraz jednak wszystko się zmieniło.– To znajdź coś – rzucił Paweł. – Trzeba to załatwić na przewróciła oczami, co nie uszło uwadze imiennego partnera.– Coś nie tak? – spytał.– Wszystko. Ale zwłaszcza to, że kto sieje asap, zbiera fakap.– W takim razie postaraj się, żeby nie było czego zbierać – syknął Messer, a potem podniósł się z krzesła. – I obyś rozumiała, jak ważna jest dla nas wszystkich ta sprawa.– Z natury was niespecjalnie rozumiem, więc…– To nasz bilet do świata wielkiej polityki – uciął Paweł. – Wygramy tę sprawę, to będziemy mogli liczyć na wdzięcznego nam prezydenta państwa. Wyobrażasz sobie, jakie to możliwości otwiera?– Obiadów czwartkowych?– Pomijam już, że przy jakiejkolwiek okazji to nas wyznaczy do reprezentowania kancelarii prezydenckiej – ciągnął Messer, jakby jej nie słyszał. – Najważniejsze jest to, że będziemy mogli liczyć na przysługi. I że każdy człowiek mający w tym kraju choć trochę do powiedzenia będzie chciał, żebyśmy to my go bronili. Politycy będą walić drzwiami i oknami, a każda sprawa z ich udziałem to marketingowe trochę racji. Polacy zdawali się obsesyjnie interesować tymi ludźmi w nie mniejszym stopniu niż celebrytami. Byle wyjazd jakiegoś ministra na wakacje rozgrzewał opinię publiczną do czerwoności, a romans czy zdefraudowanie unijnych pieniędzy nie schodziły z nagłówków choć przy części takich wydarzeń widniała informacja o kancelarii Kosmowski Messer Krat, byłaby to najlepsza reklama, jaką można by sobie wymarzyć.– I nie muszę ci chyba przypominać, że od wygrania tej sprawy zależy realizacja warunków, na które się zgodziliśmy.– Bez obaw, zamilkł, ale wbijał wzrok w Chyłkę, jakby na coś czekał.– To wszystko – zacisnęła usta, powstrzymując się od powiedzenia rzeczy, które właściwie sprawiłyby tylko tyle, że musiałaby zostać w tym gabinecie jeszcze dłużej. Obróciła się, a potem ruszyła w kierunku zamknęła za sobą drzwi, usłyszała jeszcze głos Messera:– Nie skiluj tego że przez dwie godziny, które dzieliły ją od spotkania z Żelaznym, zdąży się nieco wyciszyć. Kiedy jednak wraz z Kordianem jechali iks piątką w kierunku samego serca Śródmieścia, emocje wciąż w niej pod Pałacem Kultury, wychodząc z założenia, że nawet rzecz tak prozaiczna, jak zostawienie samochodu w Złotych Tarasach przywołałaby zbyt wiele wspomnień. Przeszli w kierunku Sali Kongresowej, minęli główne wejście, a potem usiedli na murku za rzucił okiem na zegarek i się rozejrzał.– Powinien już wbijała wzrok w znajdujący się dokładnie naprzeciwko budynek Skylight. Życie toczyło się tutaj jak dawniej – tłumy ludzi przewalały się przez Dworzec Główny, turyści wchodzili do autobusów lub z nich wychodzili, zdezorientowani kierowcy z innych miast gorączkowo szukali miejsca, a na Alejach ciągnął się długi korek.– Może to nie był taki dobry pomysł – odezwał się Oryński.– Co?– Żeby spotykać się musiała przyznać mu rację. Chciała wbić szpilę Żelaznemu, zamiast tego sama się pokłuła. Trudno, jak tylko zobaczy tę marnotę, skupi się wyłącznie na tym, by tu i teraz zakończyć sprawę Halskiego. A potem zacznie formować KMK tak, by w końcu poczuć się tam jak w by nie musieć dłużej znosić wywyższającego się Messera.– Przysięgam, Zordon, ten skurwiel to ludzki odpowiednik Internet Explorera.– Co? Żelazny?– Nie – odparła Joanna i potrząsnęła głową, dopiero teraz orientując się, że nie zwerbalizowała wcześniejszej myśli. – Miałam na myśli mruknął potwierdzająco.– Tyle że Explorera już nie ma, Microsoft porzucił go w…– Właśnie dlatego ta analogia jest trafiona.– Tak bardzo cię wkurwił?– Bardziej – odparła pod nosem, a potem odsunęła od siebie te myśli i spojrzała na Oryńskiego. – Ale ty niewiele mniej, Zordon.– A co ja zrobiłem?– Zełgałeś jak pies.– Kiedy?Położyła rękę na murku i kokieteryjnie się do niego nachyliła.– Mówiłeś, że nie widziałeś się z Aśkanną od dziesięciu lat, czyli od pogrzebu Kingi. A ona była całkiem mocno przekonana, że ostatnim razem spotkaliście się sześć lat potarł czoło i się rozejrzał.– Skąd ta rozbieżność, frędzlu?Zanim zdążyli rozwinąć temat, oboje dostrzegli znajomą postać wychodzącą ze Skylight. Artur Żelazny trzymał w ręku kubek z Costy, nie miał krawata i sprawiał wrażenie, jakby postarzał się o kilka lat. Aktówka, którą niósł, wydawała się do nich wolnym krokiem, zatrzymał się tuż przed nimi i pociągnął łyk kawy.– Może byśmy się przywitali? – rzucił.– Wal się – odparła głową i usiadł ma murku obok niej.– To powiem chociaż, że wyglądasz całkiem dobrze. Włosy odrastają, widzę… i fryzura aktualnie na księgową z PRL-u.– Żeby tobie tak odrosły jaja, Artur, to byłoby chrząknął z niezadowoleniem.– Przejdziemy do rzeczy? – podniósł się i stanął tak, by widzieć swojego dawnego szefa. Ostatnie wydarzenia wyraźnie odcisnęły na nim piętno i w tej chwili z pewnością balansował na granicy bankructwa. Mimo to spinki znów były na swoim miejscu.– Zacznij od wyjaśnienia, jakim cudem to akurat ty reprezentujesz kobietę, która oskarża naszego klienta – rzuciła wzruszył ramionami.– Zgłosiła się do mnie.– Więc to niby przypadek? – włączył się Kordian.– Na to i Oryński spojrzeli na siebie wymownie, a Żelazny postawił aktówkę przy murku.– W Warszawie jest ponad trzy tysiące adwokatów – odparował Kordian. – Trudno uwierzyć w taki zbieg okoliczności.– Wierzcie sobie, w co chcecie. Mnie na szczęście już nie musi to interesować.– To zainteresuj się tym, co grozi twojej klientce za zniesławienie – poradziła prychnął i upił łyk kawy.– Nie wystąpicie na drogę karną – zauważył. – Jeśli w ogóle zdążycie podjąć jakieś działania, to na cywilnej, żeby wystąpić o zabezpieczenie roszczenia. I od razu wam podpowiem, że to strata czasu, bo kiedy sędzia usłyszy, co mam do powiedzenia, niczego wam nie z prawników się nie odezwało. Na Emilii Plater długi rząd samochodów niespiesznie dojeżdżał do skrzyżowania, a na przystanku obok grupa ludzi właśnie wsiadała do autobusu zmierzającego w kierunku Świętokrzyskiej. Chyłka uwielbiała ten miejski gwar i zapach spalin wypełniający niewielką przestrzeń między gąszczem wieżowców.– Dobra, słuchaj – rzuciła. – Po pierwsze, nie masz żadnych dowodów. Po drugie, dziewczyna, która rzekomo została zgwałcona, nie żyje od dziesięciu lat. Po…– Po trzecie, mylisz się.– A co, zmartwychwstało jej się?Żelazny pozwolił sobie na zdawkowy uśmiech.– Nie – odparł spokojnie. – Ale Piechodzka ma dowody.– Niby jakie?– Przekonasz się, jak znajdą się w aktach przewróciła oczami.– Kurwa, Artur… – jęknęła. – Gdybyś był jeszcze trochę głupszy, to trzeba byłoby cię podlewać dwa razy w przez moment sprawiał wrażenie, jakby miał zamiar odparować, ale nie bardzo wiedział jak.– Naprawdę wydaje ci się, że to łykniemy? – dodała Joanna. – Albo dajesz jakiś konkret, albo uznajemy, że nic nie masz, i idziemy na całość. Blefem niczego u mnie nie ugrasz.– Przedwczesnym pokazywaniem kart też oczywiście rację – ona na jego miejscu też zachowałaby dowody na zaś, gdyby faktycznie je miała. Nie było sensu przepychać się z nim w ten sposób. Przez te wszystkie lata poznali swoje zagrywki zbyt dobrze.– Ile chcesz? – zapytała Joanna.– Trzysta i Chyłka w jednym momencie prychnęli.– Pytam poważnie.– Tyle oczekuje moja klientka – odparł Artur. – I ani złotówki mniej.– Wierzy też w płaską Ziemię, globalny spisek masoński i reptilian? – zapytał Oryński. – Bo to mniej więcej ten sam poziom realności.– Szkoda czasu na przeciąganie liny, Artur – dodała Chyłka. – Wszyscy wiemy, że ty startujesz z trzystu tysięcy, my z okrągłego zera, a spotkamy się gdzieś…– Nie rozumiecie – uciął Żelazny i też podniósł się z murka. Rozejrzał się z pewną bezradnością, a potem wsunął ręce do kieszeni. – Sam próbowałem jej wytłumaczyć, że nigdy nie ugra tyle lekko zmarszczyła czoło.– Ale postawiła sprawę jasno: zgodzi się tylko na trzysta tysięcy. Nie dopuszcza negocjacji, nie przyjmuje w ogóle do wiadomości, że Halski mógłby zapłacić mniej.– Za groźby z drugiej ręki? – rzuciła pod nosem Chyłka. – Jak sobie to wyobraża? Będzie próbowała sprzedać mediom głodny kawałek o tym, że jej nieżyjąca przyjaciółka została zgwałcona przez Halskiego? nadal się rozglądał.– Wszystko to jej mówiłem – odezwał się. – Ale jest nieugięta. Trzysta albo upublicznia głosie Artura dało się usłyszeć rezygnację, jakby rzeczywiście zrobił wszystko, by przekonać swoją klientkę do zejścia z ceny. Chyłka nie miała jednak wątpliwości, że na miejscu jej dawnego szefa w tej chwili starałaby się stworzyć takie samo wrażenie.– Niech pan nad nią popracuje – rzucił Oryński. – Nasz klient nie zapłaci więcej niż kilka tysięcy.– Daj spokój, chłopcze.– Najwyraźniej Halski jest w tym względzie równie nieprzejednany jak Asia – odparł Kordian i wzruszył miała dosyć. Bezowocna przepychanka mogła trwać godzinami – i właściwie często tak bywało, tyle że przy stole w sali konferencyjnej, przy dobrym cateringu i w nieco innej atmosferze.– Dość tego pierdolenia – rzuciła. – Halski dał górną granicę dziesięciu tysięcy.– W takim razie nie mamy o czym…– Mogę naciągnąć go na podniesienie o parę patyków, ale wątpię, żeby dobił do spojrzał Chyłce prosto w oczy, jakby starał się ocenić, czy to dalsza gra, czy może rzeczywiście wyciągnięta ręka.– To i tak bez znaczenia.– Kurwa, Artur…– Dwadzieścia tysięcy to dobra oferta – odparł szybko. – Powiedziałbym nawet, że za dobra. Ale ona tego nie prawników z KMK spojrzało na siebie z lekką konsternacją. Jeśli Żelazny dalej grał, to robił to wyjątkowo dobrze. W dodatku zanim którekolwiek z nich zdążyło cokolwiek dodać, Artur najwyraźniej uznał spotkanie za zakończone i podniósł aktówkę.– Jeszcze jedno – rzucił, sięgając do środka. – Coś do was przyszło.– Do nas? – zapytał machinalnie wyciągnął niewielką kopertę, która rzeczywiście była opatrzona ich imionami. Zaadresowano ją jednak na kancelarię przy Mrągowskiej w Wawrze.– Co to ma być? – odezwała się Chyłka.– Sami jej kopertę, a Joanna od razu ją odwróciła.– Przypadkowo ci się otworzyła?– Musiałem sprawdzić. W końcu dotarło pod mój mógł to być przypadek. Chyłka potrafiła sobie wyobrazić, że ktoś wpisuje w Google nazwisko Artura, bo kojarzy dawną nazwę kancelarii, i trafia na nową praktyce wydawało się to jednak mało prawdopodobne. Joanna wyciągnęła złożoną na pół kartkę i przesunęła wzrokiem po krótkim wydruku.„Jeden z imiennych partnerów w KMK stoi na czele on odpowiada za upadek Żelaznego & McVaya”.Kordian stał obok, czytając tę samą wiadomość. W głowie obydwojga natychmiast pojawiło się całe naręcze pytań i ani jednej odpowiedzi.– Możecie mi to wyjaśnić? – rzucił Emilii Plater, ŚródmieścieKordian chodził po chodniku w jedną i drugą stronę, jakby dzięki temu mógł natknąć się na wyjaśnienia, których przez ostatni kwadrans z Chyłką poszukiwali. Żelaznemu nie mieli zamiaru niczego tłumaczyć – szybko go odprawili, a potem oboje wyciągnęli komórki i zaczęli rozmowę z Kormakiem, Oryński dostrzegł, że Joanna również załatwiła swoją. Pożegnał przyjaciela i ruszył w jej kierunku.– I? – rzucił.– Nie tutaj – odparła Chyłka. – Potrzebujemy odpowiednich musiała dodawać nic więcej, oboje automatycznie ruszyli ku znajdującej się po prawej stronie charakterystycznej gitarze. Po drodze do Hard Rock Cafe Chyłka wykonała jeszcze jeden telefon – do swojej aplikantki. Nie miała zamiaru tracić czasu i poleciła jej natychmiast składać wszystkie dokumenty, łącznie z wnioskiem o zabezpieczenie z tematów podjęli dopiero wtedy, kiedy usiedli przy stoliku.– Szczerbaty zapewnił, że nie wysłał tego listu – powiedziała Joanna. – I wnosząc po jego tonie urażonej nastolatki, stwierdzam, że nie chce mieć z nami nic nerwowo pokiwał głową.– Kormaczysko? – spytała Joanna.– Nikomu nic nie mówił, niczego nie wysyłał. Nie ma pojęcia, kto mógłby to położyła komórkę na stoliku i włączyła aplikację do robienia notatek. Zapisała nazwisko Kormaka i Szczerbatego, a potem podniosła wzrok na Kordiana.– Kto jeszcze wiedział o Konsorcjum? Z nazwy?– Alina i Amelia Karaś.– No tak – przyznała Joanna. – Ale one nie ryzykowałyby wyjawianiem tożsamości gościa, który stoi na czele tej zasranej organizacji. Od razu wysłaliby je do zaczął obracać menu na stole.– Myślisz, że któryś z imiennych partnerów naprawdę…– Nie wiem, Zordon – ucięła Chyłka. – Ale jeśli tak, to z pewnością nie wylądowaliśmy w KMK bez powodu. Ci ludzie muszą mieć wobec nas jakieś że Konsorcjum poprzez Miłosza Nachurnego zniszczyło Żelaznego & McVaya, nigdy nie ulegało żadnej wątpliwości. Jednak to, że na czele mógłby stać Kosmowski, Messer lub Krat, wywracało wszystko do góry nogami.– Zastanówmy się – dodała Joanna. – Kto jeszcze używał tej nazwy albo słyszał, jak my to robimy?– Paderborn i Paulina Feruś, to jasne.– Ale oni też nie bawiliby się w wysyłanie wiadomości przez kiwnął głową i odłożył kartę dań.– A sam Żelazny? – podsunął. – On też wiedział o sprawie. Oprócz niego jeszcze Nachurny i Omej.– Omej?– Wiesz, ten agent Karaś, który…– Nie zapominam ludzi, Zordon, nawet jeśli są oślizgłymi glizdami – przerwała mu Joanna. – Nie przypominam sobie tylko, żebyśmy wspominali przy nim o Konsorcjum.– My nie. Ty oczy, jakby niejasno coś kojarzyła.– No i jest jeszcze Szymon Bloch – dodał Oryński. – Który właściwie mógłby wysłać taką wiadomość. Pewnie wciąż siedzi gdzieś zaszyty i obawia się o własne życie.– Tym bardziej nie wysyłałby listu.– Nawet gdyby jakimś cudem udało mu się odkryć, kto stoi na czele Konsorcjum? – spytał Kordian. – Nie olałby tego tak po prostu. Spróbowałby nam to przekazać, może właśnie przez Żelaznego, żeby uniknąć bezpośredniego przesunęła ręką po krótkich włosach, a potem rozejrzała się za kimś z obsługi.– Dajecie tu jeść czy trzeba sobie coś, kurwa, upolować? – rzuciła w kierunku dziewczyny stojącej przy stoliku szybko skończyła obsługiwać tamtego klienta i podeszła do dwójki prawników. Zanim Chyłka zdążyła uraczyć ją kolejnym przejawem swojego uroku osobistego, Kordian uznał, że najlepiej, jeśli to on złoży zamówienie.– Ja poproszę quinoa burgera – powiedział szybko. – A dla mojej narzeczonej będzie hickory-smoked barbecue combo.– Duo czy…– Trio – uciął szybko. – Bez sałatki cytrusowej. I bez fasolki.– Będzie coś do picia?– Dwa piwa – wyrwała się do odpowiedzi Chyłka.– Jedno. również podziękowała, a Joanna złożyła dłonie na stole i popatrzyła z uznaniem na Oryńskiego.– Pomijając kwestię alkoholu, muszę sobie oddać, że dość dobrze cię wytresowałam.– Chciałem tylko zaoszczędzić tej Bogu ducha winnej dziewczynie traumy na całe życie.– I przy okazji sprawiłeś sobie nieco satysfakcji, tytułując mnie swoją narzeczoną.– Bo brzmi to całkiem uśmiechnęła się nieznacznie, ale szybko spoważniała, wbijając spojrzenie w listę nazwisk na telefonie. Któraś z tych osób musiała wysłać Żelaznemu list. Ale która? I skąd czerpała wiedzę?Oryński obrócił komórkę w swoją stronę i przesunął wzrokiem po wykazie.– Najbardziej prawdopodobny wydaje się Szymon – mruknął.– Tyle że on nie miałby powodu, żeby kontaktować się przez Żelaznego. Po pierwsze go nie zna, a więc mu nie ufa. Po drugie znalazłby lepszy sposób, żeby się do nas zaklął cicho, przyznając jej rację. Sięgnął za pazuchę marynarki i wyjął blister tabletek, po czym posłał pytające spojrzenie Joannie. Skinęła lekko jakiegoś czasu przyjmował xanax w takich dawkach, jakie zaleciła mu lekarka. Nie czuł tego, co dawniej – momentami właściwie wydawało mu się, że tabletki nie działają. Nie miał jednak zamiaru wracać do miejsca, z którego udało mu się uciec.– Sprawdzimy te wszystkie osoby – powiedziała Chyłka. – I zrobimy to tak, żeby nikt nie miał o tym bladego przez moment milczał.– Zresetować cię? – rzuciła po chwili Joanna.– Zastanawiam się, czy Żelazny po prostu tego nie wymyślił.
wydawnictwo: Czwarta Strona W tej części Joanna Chyłka powie do swojego klienta: Jest pan trochę jak Korea Północna. Z pańskiego punktu widzenia wszystko jest z panem w porządku, ale wszyscy inni widzą, że tak nie jest. Złośliwa strona mojej natury rzekłaby, że z pisarstwem Remigiusza Mroza jest jak z Koreą, gdyby nie fakt, że po koszmarnej Nieodnalezionej i jeszcze gorszej Czarnej Madonnie odetchnęłam z ulgą. Tak źle nie było. Po kolei jednak - i ostrzegam, że są spoilery, jeśli więc jest to dla Ciebie, drogi Czytelniku duży problem, to... cóż, wiesz, co robić. Początek Testamentu przedstawia nam stan rzeczy, którym zakończyliśmy poprzedni tom serii (o tejże części pisałam tutaj). Joanna Chyłka straciła dziecko, a Kordian Oryński trafił do więzienia w związku z oskarżeniem go o pomoc w eutanazji matki. Już pierwsza strona powieści pokazuje nam to, o czym pisałam przy okazji Nieodnalezionej - Mróz w żadnym razie nie powinien brać się za powieści z psychologiczną ambicją, bo nie wychodzi mu to kompletnie. Chyłka bowiem, zdaniem narratora, jest w kompletnej rozsypce. Mowa o pustce i o przybliżaniu się do śmierci, pojawia się też bardzo wiele górnolotnych fraz, których Mróz wcześniej raczej nie używał, a już na pewno nie w serii o Joannie Chyłce. Całość została nam spuentowana obrazkiem, iż nawet wyświetlacz w telefonie Chyłki jest pęknięty. Dobrze, jestem w stanie zgodzić się z tym, że graniczne doświadczenia zmieniają ludzi... Tyle, że Chyłkę zmieniły na pierwsze trzy - cztery strony. W takich oto okolicznościach do mecenas Joanny trafia ginekolog Rafał Kranz. Lekarz ów prowadził jej ciążę, znany jest z opryskliwości i niesmacznych tekstów pod adresem swoich pacjentek, jednak poza wszystkim to świetny fachowiec. Do kancelarii Żelazny&McVay sprowadzają go okoliczności szczególne: jedna z pacjentek, którą widział na oczy raz w życiu, zapisała mu w testamencie pokaźny majątek. Pech chce, że Beata nie żyje, a jej rzekome samobójstwo za pomocą relanium i hydroksyzyny przepisanych przez Kranza (choć jeszcze kilkanaście stron wcześniej przepisał jej antykoncepcję i tylko ją) zostało uznane za morderstwo. Chyłka nie bardzo chce człowieka bronić, ale ten obiecuje jej pomoc w wyciągnięciu Oryńskiego z więzienia. Okazuje się, że Rafał Kranz proponuje rezygnację z układu, jaki Oryński zawarł z prokurator Feruś (opiewał ów pakt na pół roku więzienia w zamian za przyznanie się do winy) i doprowadzenie do procesu. Wówczas będzie mógł pomóc, gdyż "ma w garści" jednego z ławników i zmusi go w ostatniej chwili do wycofania się z powodów zdrowotnych. Prokuratura będzie musiała rozpocząć proces od nowa, a dzięki ujawnionym faktom nie będzie do tego skłonna. Wszystko dlatego, że Kormak "w zaufaniu" przekazał pani prokurator informacje na temat rzekomo istniejących maili, w których Zordon "układa się" z kimś z prokuratury i pisze wprost, że spróbuje porozumieć się z oskarżycielem, by zataić zabójstwo matki z zimna krwią, upozorowane na pomoc w eutanazji. Na podstawie tych informacji Feruś zrywa porozumienie, ławnik się wycofuje, po czym okazuje się, że maile nie były wiarygodne i Oryński wychodzi na wolność. Trochę to słabe, zwłaszcza, że w Oskarżeniu prokurator Feruś nie była przedstawiona jako kompletna idiotka. Tajemnicze morderstwo naprowadza Chyłkę na trop reprywatyzacji działek w Warszawie. Nie pytajcie mnie jak na to wpadła, prawdopodobnie jest genialna. Autor rozwiązał sytuację w ten sposób, iż Joanna po prostu kazała Zordonowi sprawdzić historię reprywatyzacyjną posesji, którą Widera zapisała Kranzowi. Nie wskazywały na to żadne dokumenty, żadne zeznania, sugestie którejkolwiek strony. Jak się domyślacie, trop okaże się zasadny. Tu pojawia się moje pierwsze "ale". Owszem, Mróz historii reprywatyzacji poświęcił sporą część swojej książki, pisząc o tym zarówno ogólnie, jak i w kontekście powieściowego domu. Problem w tym, że gdyby całą historię kryminalną i procesową otrzepać z prywatyzacyjnej obudowy, wyszłoby na to samo. Sprawa własności posesji wnosi tak niewiele, jeśli cokolwiek, że prowadzi mnie do tezy o próbie wpisania się w modny i głośny ostatnio temat bez jakiegokolwiek przemyślenia i wplecenia w fabułę. Znajdziemy w Testamencie stałe elementy każdej powieści z cyklu o Chyłce. Wszystko wskazuje na to, że od tego tomu cyklu na dłużej zagości w świecie przedstawionym postać Williama McVay'a - syna jednego ze wspólników kancelarii. To z Williamem zresztą Chyłka była w ciąży. W kontekście tego bohatera zetkniemy się ze znanym zabiegiem: skoro William jest Brytyjczykiem, to musi, zdaniem Mroza, wyglądać jak brytyjski następca tronu (yyy, ale książę Karol nie jest zabójczo przystojny...). O tym wrzucaniu Brytyjczyków do brytyjskiego worka pisałam już przy recenzji Oskarżenia. Stary McVay zostaje zamordowany w toku książki - tak naprawdę zupełnie od czapy, bo to też nie ma większego wpływu na fabułę. Całość odbywa się, oczywiście, przy użyciu tej samej mieszanki leków i tu po raz kolejny pojawia się nieścisłość... Najpierw była mowa o tym, że Kranz przepisał Widerze antykoncepcję, później że leki służące zbrodni były wypisane na recepcie wystawionej przez Kranza dla Kranza, teraz znów przepisał te leki Widerze... Strasznie to zawikłane. W każdym razie zgon w żaden sposób nie działa na bohaterów i tutaj wracamy do koślawego psychologicznego motywowania bohaterów przez Mroza. Chyłka, gdy dowiaduje się o śmierci swojego przyjaciela i mentora, w pierwszej chwili jest w szoku... i dwie kartki dalej po tym szoku nie ma śladu. Tendencja utrzyma się do końca powieści. Jedynym śladem emocji Williama McVay'a jest upicie się na firmowym przyjęciu po tym, gdy odziedziczył udziały ojca w kancelarii, a chwilę po tym jest już wszystko w porządku. Dodajmy, że owo nadużycie alkoholu za objaw rozpaczy po stracie najbliższej osoby uważa wyłącznie Chyłka i nic innego w książce nie potwierdza jej przemyśleń. W Testamencie nadal jesteśmy raczeni rzekomo błyskotliwymi ripostami mecenas Chyłki, które z każdą kolejną odsłoną stają się dla mnie coraz bardziej irytujące. Coś się jednak z Mrozowymi postaciami stało niedobrego i nie mam tu na myśli tylko tego, że obyta w świecie i kulinariach Chyłka nie wie, czym jest quiche. Nie niepokoi mnie również tak bardzo fakt, że Joanna nagle dochodzi do wniosku, że zawsze wolała jeździć taksówkami niż uberem, choć z wcześniejszych książek to nijak nie wynikało. Bohaterom brakuje dookreślenia, a Oryński w tej części kompletnie stał się mało istotną postacią epizodyczną. Uprzedzając pytania - uwaga, spoiler! - mimo że Chyłka zaproponuje Kordianowi związek nadal nie pójdą do łóżka. Bladego pojęcia nie mam, jakim cudem ten człowiek nie nabawił się jeszcze nerwicy seksualnej! Pojawiła się jednak górnolotność, której wcześniej nie było i która przeszkadza mi bardzo, bo nie jest właściwa dla tej książki. Owo wchodzenie na wyższy poziom przejawia się na przykład w wypowiedziach bohaterów, gdy w rozmowie z siedzącym jeszcze w celi Kordianem Chyłka wygłasza refleksję, iż dla niektórych więzieniem jest Rakowiecka, a dla innych strach, a jeszcze dla innych maski, za którymi ukrywają się przed światem... Innym przykładem są myśli Oryńskiego, który wychodzi z budynku prokuratury na Bagateli i nagle napada go skojarzenie, że na ulicy tej mieszkał Baczyński i że jego wyjście z więzienia to jest taka "chwila bez imienia, która wypali się w hymnie", o jakiej pisał Krzysztof Kamil. Porównanie: dramat - zwłaszcza jeśli uprzytomnić sobie, że Baczyński pisał o wojnie, a Oryński ma głowę nabitą rozprawą sądową. Naprawdę, nie wiem, co Mróz bierze, że uznał to porównanie za stosowne. W tej części również sama strona sądowa została przez Mroza wyraźnie okaleczona. Kluczowe w sprawie Kranza zeznanie Oryńskiego zostaje nam zreferowane dwoma zdaniami, Mróz poskąpił nam również starcia Kordiana z prokuratorem. Dowiemy się o nich tylko tyle, że: Przysłuchiwała się jego staraniom, by zdyskredytować zeznania Kordiana, ale Oryński radził sobie śpiewająco. Odpierał każdy atak, odpowiadał spokojnie, bez emocji, bez sygnałów świadczących o ukrywaniu jakichkolwiek niejasnych motywów. Cała tajemnica, jak to u Mroza, wyjaśni się na ostatnich kilkunastu stronach i zostanie zręcznie opowiedziana przez Chyłkę. Później pojawi się ckliwy kawałek w postaci wątku romantycznego między Chyłką a Zordonem przerwanego kolejną kłodą pod nogami obojga. Tym razem okaże się, że William McVay zaraził prawniczkę wirusem białaczki ludzkiej i dopiero w kolejnym tomie dowiemy się, czy będzie żyła. Cóż mogę dodać? Plus za intertekstualność. Gdy jedna z postaci mówi, że earl grey niezbyt dobrze jej się kojarzy, poczułam się rozbawiona i od razu wezbrała we mnie fala zrozumienia. Niestety, to zbyt mało, żeby książka mi się podobała. Na pewno jest lekturą lepszą od czytania Czarnej Madonny i Nieodnalezionej, ale znacznie gorszą niż choćby pierwsze tomy serii o warszawskich prawnikach.
jak chyłka straciła dziecko